czwartek, 31 grudnia 2009

Na zakończenie roku

Przed nami kilka ostatnich godzin 2009 roku. Na szersze podsumowania, nierozerwalnie związane z winem, przyjdzie jeszcze czas. To był bowiem całkiem dobry rok i szkoda byłoby puścić wszystko w niepamięć, nie dając szansy zaistnienia kilku wspomnieniom na blogu.

Tymczasem jednak chciałbym życzyć wszystkim Czytelnikom, aby nadchodzący 2010 rok okazał się choć trochę lepszy niż jego poprzednik. Obyśmy wszyscy mieli powodu ku temu, by dla specjalnych i radosnych okazji częściej móc odkorkowywać butelki dobrych i zaskakujących win.

Wirtualny toast wznoszę nad Lizboną, w kieliszku zaś połyskuje Vinho Verde Gazeli, marki w Portugalii znanej, popularnej i lubianej. Na szampana (a raczej wyrób szampanopodobny, znając życie) czas przyjdzie później.

Wszystkiego dobrego!

sobota, 26 grudnia 2009

Valtier Utiel - Requena Reserva 2000


Nazwa: Valtier Utiel - Requena Reserva 2000
Pochodzenie: Hiszpania
Region:Utiel - Requena
Apelacja: Denominación de Origen
Szczepy: Tempranillo, Bobal
Rocznik: 2000
Zakup: wino otrzymane w prezencie
Cena:

Świąteczny nastrój poprzedniej notki na blogu okazał się mocno inspirujący. Na tyle, że postanowiłem zrobić kolejny kroczek w nadrabianiu zaległości jeśli chodzi o opisywanie kolejnych próbowanych win. A żeby nie spsuć przy tym pieczołowicie tkanej atmosfery Świąt, na tapetę idzie trunek, który otrzymałem w prezencie na Mikołaja. Czyli pozostajemy w temacie.

Wprawdzie Valtiera otrzymałem w (bardzo udanym, dodajmy) mikołajkowym prezencie, jednak przed przystąpieniem do zapisu wspomnień z nim związanych nie sposób było nie dowiedzieć się czegoś więcej o poziomie cenowym, który dotyczy tego wina. Jasne, prezent to prezent i kwestie finansowe powinny tu liczyć się najmniej, jednak jak wiadomo - trudno właściwie ocenić wino, nie znając, choćby pobieżnie, jego rynkowej wartości (patrz choćby świeżo opisana Quitana). W tym przypadku takową z grubsza poznałem i dla dobra dalszego opisu przyjmijmy, że Valtier to wino z gatunku tych niedrogich. I basta.

Oko nieuzbrojone zauważa, iż w szkle wino mieni się ciemnawą czerwienią, dla lepszego efektu tu i tam podpalaną. Całość nie jest jednak przesadnie intensywna, jest w tym jakaś doza klarowności.

Nos, jako przystało na leżakujące od dziewięciu lat wino, gęsty, różnorodny i ciemny. Czuć dąb, czuć tytoń, czuć kurz. W miarę upływu czasu i po solidnym zakręceniu kieliszkiem, na pierwszy plan wpadają nuty ostre i pieprzne, choć towarzyszą im wrażenia i słodsze. Gdybym miał zawiązane oczy, od razu powiedziałbym, że to Syrah. Choć wiemy, że nie.

W ustach wino bynajmniej nie traci. Czuć przede wszystkim suszone owoce i ciemne, mokre drewno. Pełne, krągłe, dobrze zbudowane. Zrównoważone, nie przesadnie natrętne taniny i średniej długości finał nadają trunkowi nieco lżejszego charakteru i stanowią ładną kontrę dla "piwnicy".

Jako drzewiej napisałem, istotnym wyznacznikiem jakości wina jest stosunek tejże do ceny. I choć w tym przypadku mamy do czynienia z podarunkiem, to bezczelnie pozwoliłem sobie zweryfikować ogólnie pojęty poziom cenowy opisanego trunku. Co jednakowoż egoistycznie sobie wybaczam. Gdyż dzięki temu mogę stwierdzić z czystym sumieniem, iż w tym roku Mikołaj naprawdę się postarał. I wyczaił naprawdę dobre, a do tego i tanie wino. Czapki z głów dla starego brodacza :-)

Quitana na Święta


Mija powoli drugi dzień Świąt, choć w perspektywie rysuje się jeszcze to drobne przedłużenie o jeden dzień, co zawdzięczamy szczęśliwemu układowi kalendarza. W takiej oto więc nieco rozleniwionej atmosferze chciałbym wspomnieć o winie, które miałem okazję spróbować w rodzinnym gronie, przy świątecznym stole. Co wszak nie pozostaje bez znaczenia dla ogólnych wrażeń.

Od razu wyjaśnię. Nie próbowaliśmy nie wiadomo jakiego wina, naszym łupem nie padła butelka trunku niezwykłego, czy szczególnie wyczekiwanego. Oto na stole pojawiła się bowiem Quitana, proste wino stołowe rodem z Portugalii. Powstałe z niewiadomej proweniencji szczepów, wyprodukowane w ubiegłym roku, z natury swej półsłodkie. Przyznacie, że opis szczególnie nie zachęca do winnych poszukiwań. I tu, o ironio, rolę swą odegrały Święta - wino bowiem było, jak na swoją klasę, niezłe.

W kieliszku chłodna czerwień. Klarowna, prześwitująca, nieco rozmyta. Aromat odrobinę kanciasty, rozproszony. Szczególnie dominujących nut trudno było się doszukać, acz po uwolnieniu estrów blado zapachniało czerwonymi owocami (z wiśnią w likierze na pierwszym planie). Usta? Cóż, budowa średnia, czuć przede wszystkim smak słodki, choć bez ciężkiej przesady. Smaki głównie powielające aromaty, zatem czerwone owoce i pochodne, choć nazwać je wyraźnymi i wyodrębnionymi nie sposób. Wino proste, miłe, w żaden sposób nie zmuszające do jakiegokolwiek wysiłku. Czyli na ów moment wręcz idealne.

Butelka szybko opustoszała; jej zawartość okazała się być świetnym uzupełnieniem toczącej się rozmowy. W żaden sposób jej nie zdominowała, co w tym przypadku uznać należy za zaletę. Jako towarzysz świątecznej dyskusji sprawdziła się zatem Quitana wyśmienicie - znając swoje miejsce i pełniąc swoją mocno drugoplanową rolę. W segmencie trunków tanich to naprawdę warta uwagi pozycja. Co więcej, wytrzymująca porównanie nawet z winami o ton droższymi, jak mocno rozczarowujące Pampas, nijaka Laguna de la Nava, czy niezdecydowany Württemberg Winzergilde Besigheim Schwarzriesling. Jak znalazł na rodzinne spotkanie, zwłaszcza wśród średnio zainteresowanych winem.

***

EDIT: Quitanę i jej fantastyczny stosunek ceny do jakości opisano także i na Sstarwines. Autor dostrzegł w winie cokolwiek więcej odcieni, jednak wnioski ma wielce zbieżne z moimi. Co cieszy i utwierdza mnie w poglądzie na temat tego akurat portugalskiego trunku :-)

Shell Segal Barkan 2008


Nazwa: Shell Segal Barkan
Pochodzenie: Izrael
Region:
Apelacja:
Szczepy: Sauvignon Blanc, Colombard, Muscat
Rocznik: 2008
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena: 23 zł

Wino zakupione przy akompaniamencie sporej dozy ciekawości i ekscytacji - to mój debiut w materii trunków izraelskich. Dodatkowo miało uświetnić przyrządzone przeze mnie i Anię danie, na które złożyła się duszona cykoria podana wespół z ryżem z kurkumą w towarzystwie sosu pomidorowego. A gdy wspomni się jeszcze o pierwszym obcowaniu ze szczepem Colombard, to robi się nam naprawdę sporo powodów do ciekawości. A przy okazji rosną oczekiwania. Czy wino im sprostało? Odpowiedź poniżej.

Najsampierw stosowna otoczka. Trunek na kontretykiecie określono jako koszerny. Co początkowo przydało nieco frajdy, później zaś nakazało się dwakroć zastanowić. No bo jak to - czy blend kilku szczepów może być koszerny? Zasięgnąłem opinii na łamach rozmaitych witryn traktujących o sprawie i niestety nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Pozostaje przyjąć więc ostrożną interpretację, jakoby mieszanka różnych rodzajów gron nie ujmowała trunkowi koszerności. I na niej oprzeć resztę wywodów.

A propos szczepów. Nie znałem wcześniej Colombarda, natomiast rzut okiem na kilka opisów uświadomił mi, że nie mam do czynienia z cudownym dzieckiem gron ziemi izraelskiej, a z jedną z najpopularniejszych odmian owoców, z których produkuje się dobre wina w Kalifornii. Znany tam pod nazwą French Colombard (doprawdy, wysokiej próby to mistyfikacja nazwy...), do niedawna nie miał sobie równych jeśli chodzi o ilość zużywanych gron do produkcji win kalifornijskich w ogóle, licząc całość bezwzględnie.

Sama odmiana jest wielce wdzięczna jeśli chodzi o mieszanie z innymi gatunkami gron. W tym przypadku dobrze wkomponowała się w całość razem z Sauvignon Blanc (który z kolei miał dobrze zabrzmieć przy cykorii) oraz Muscatem. Colombard w właściwości swej jest kruchy, umiarkowanie wytrawny (przy pewnej dozie pikantności), przydaje trunkowi aromatów kwiatowych, a wszystko przy odpowiedniej dozie kwasowości. Tyleż teorii, zobaczmy jak ma się to do rzeczywistości.


W kieliszku wino wygląda na nieco jaśniejszą odmianę szampana. Wyraźnie mineralna faktura, przypomina nieco barwą polskiego Feniksa (acz jest o jeden ton ciemniejsze i bardziej zdecydowane).

Nos aż kłębi się różnorodnością. Dużo kwiatów (a jednak!), coś tropikalnego (liczi, mango), wszystko przeciągnięte nutą mocniejszą (kurz, słodycz), zapowiadającą oleisty charakter trunku.

Na podniebieniu, zgodnie z zapowiedzią, nieco mleczna konsystencja. Ciężkawe słodyczą, nie przesadnie jednak przeciążone. W posmaku wyraźne nuty mango. Wino grube, solidnie zbudowane, długie. Otwierając się, zyskało dodatkowo coś z goryczy białego grejpfruta. Tym samym zaciekawiło, zaintrygowało, zachęciło do dalszych poszukiwań. Bezsprzecznie nie wino życia, natomiast całkiem niezłe i godne polecenia, zwłaszcza w tej cenie.


Degustacja potwierdziła słuszność zakupu Shell Segal. Gorzej - od razu zdradzę - poszło przy konsumpcji. Gorzka w naturze swojej cykoria fatalnie ułożyła się z winem, które (mimo słodkich swych przymiotów) w zestawieniu z posiłkiem na pierwszy plan zdecydowanie wysunęło spore pokłady goryczy i ogólnie rozumianej wytrawności. Na nic zdał się Sauvignon Blanc, na nic sos pomidorowy; tego wina nie łączy się z duszoną cykorią! To nie opinia, to przestroga :-)

Nie zmienia naturalnie nieudane połączenie potrawy z winem ogólnego odczucia po spróbowaniu izraelskiego trunku, które jednoznacznie jest pozytywne.

Jednak... Czy aby na pewno było koszerne?

poniedziałek, 30 listopada 2009

Deski serów debiut, czyli kolejny wieczór winem znaczony

Nie tak dawno temu (umówmy się jednak, że nie wczoraj) zdobyliśmy się z Anią na zorganizowanie kolejnego wieczoru z winem w tle. Zaproszeni znajomi o formie spotkania zostali skutecznie poinformowani, co odnotowałem z radością, odbierając od nich płaszcze i jednocześnie przyjmując kolejne butelki, które miały być rzeczonego wieczoru sukcesywnie odkorkowywane.

Spotkanie postanowiliśmy z Anią uświetnić także i kulinarnie, co (przyznam z właściwą sobie skromnością) nam się udało. Żeby nie było wątpliwości - menu ułożyła i wdrożyła Ania; ja zadbałem ledwie o deskę serów, z pokorą oddając pole kulinarne narzeczonej (nie na stałe, żeby była jasność). Imprezie wyszło to na dobre - powodzeniem cieszyła się zwłaszcza pyszna sałatka z selerem naciowym w roli głównej oraz - a jakże! - fantastyczna pasta z awokado dekorująca grzanki, co ostatnimi czasy jest naszą ulubioną przekąską.

Same wina wyglądały zaś tak:


A jak smakowały? Po kolei:

Nazwa: Grão Vasco
Pochodzenie: Portugalia
Region: Dão
Apelacja: Denominação de Origem Controlada
Szczepy: Jaen, Tinta Roriz, Touriga Nacional
Rocznik: 2005

Wino, które mieliśmy pić okazję z Anią już w Portugalii. Spróbuję ocenić, nie zaglądając w pożółkłe karty mojego kajetu, na których opisy poszczególnych trunków coraz bardziej się zacierają (muszę w końcu zdobyć się na blogowe podsumowanie portugalskich wojaży) - ciekaw jestem bowiem porównania wrażeń.

Zaku
pione w Polsce Grão Vasco otworzyło nasze spotkanie. Jasnoczerwony kolor, klarowna prezencja, wiśniowa, jasna barwa. W aromacie nuty owocowe, lekkie, momentami rozproszone. W smaku przede wszystkim wiśnie, wzbogacone nienatrętną goryczką. Wino niezobowiązujące, lekkie. Nieszczególnie trudne, ale z drugiej strony niebanalne. Uniwersalne, ale nie prostackie. Nie każde lekkie i przyjemne wino można tak określić. Z ciekawostek: znawcy twierdzą, iż poza wymienionymi przeze mnie szczepami, do produkcji Grão użyto także szczepów Alfrocheio i Tinta Pinheira. Nie mnie polemizować - mnie raczej przyklasnąć za spore pokłady wiedzy i zachęcić pozostałych do przeczytania :-)

Nazwa: Château Laborie Côtes de Castillon
Pochodzenie: Francja
Region: Bordeaux
Apelacja: Appellation Côtes de Castillon Controlée
Szczepy: Merlot, Cabernet Sauvignon
Rocznik: 2005

Tym razem trunek z klasycznych, powszechnie znanych szczepów. Z drugiej strony - mocno wielowymiarowych (żeby nie było za łatwo). Wino zakupione w ramach wymyślonej przez Almę serii Portraits. O czym wspominam z, było nie było, kronikarskiego obowiązku.

W kieliszku o ton ciemniejsze od opisywanego tu portugalskiego poprzednika. Czerwień jest bardziej dostojna, ma więcej odcieni. Nos nasycony, ciemny, także z owocami. Na języku coś, co nazywam szlachetną goryczką. Pociągłe, smukłe o pełnym ciele. Mocne taniny i długi fini


Nazwa: Le Château de Corbières
Pochodzenie: Francja
Region: Langwedocja
Apelacja: AOC Corbières
Szczepy:
Rocznik: 2007

Drugie francuskie i zarazem trzecie łącznie smakowane przez nas wino pozostało niestety niewiadome w zakresie użytych w szlachetnym procesie wytwarzania trunku szczepów. Mając głęboką nadzieję, iż wykorzystane grona nie było podejrzanej proweniencji wątpliwego autoramentu, przechodzę do opisu wrażeń.

Najciemniejsza prezencja. Niemal czarna zawartość kieliszka z czasem tylko nieśmiało przebijającym się karminem bądź fioletem. Zapowiedź mocy. Nos równie niepokorny, tchnący powiewem gorzkim, zdecydowanym i potężnym. Na języku potwierdzenie - mocarne, silnie nasycone goryczką taniny harmonijnie korespondowały z wyraźnym posmakiem beczki i "wędzonym" charakterem całości. Tu nie ma mowy o żartach.

Nazwa: Templum Cabernet Sauvignon
Pochodzenie: Hiszpania
Region: La Mancha
Apelacja: Tierra de Castilla
Szczepy: Cabernet Sauvignon
Rocznik:

Po wytoczeniu najgroźniejszego oręża i winie niezwykle silnym, bałem się kolejnego trunku, wierząc w niezbadane moce każące odkorkowywać kolejne butelki zgodnie z ich wewnętrzną siłą i charakterem. Podświadomie czułem jednak, że hiszpański Cabernet Sauvignon przyniesie odrobinę wytchnienia i oddechu. Na szczęście - nie pomyliłem się.

Jaśniejsze w kieliszku, nęcąco miękkie w nosie, genialnie owocowe na języku - właściwie ten opis by wystarczył. Dawno nie piłem tak fantastycznie owocowego wina, oddającego naturalne aromaty właściwe czerwonym darom natury. Czereśnie, maliny, a nawet i truskawki. To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w cudownie kojącym i niewyobrażalnie nasyconym hiszpańskim Templum.

***

Właściwie każde z wyżej opisanych win z jakiegoś powodu godne jest polecenia. Gwoli sprawiedliwości nie piliśmy wina bezsprzecznie genialnego (mój zachwyt Templum kładę na karb pragnienia odreagowania po charakternym i bezkompromisowym Le Château de Corbières), tym niemniej nie przydarzyło się także nic godnego ubolewania. Wina wystawały jednak ponad przeciętną - pod tym zdaniem z czystym sumieniem (a także i z radością) niniejszym się podpisuję.

***
Deska serów? Pysznie tłusty ser pleśniowy z zieloną pleśnią, dojrzewający w winie twardy i wytrawny ser hiszpański, ser owczy z właściwą takowemu mleczno-słoną oprawą. Był to nasz debiut w tej materii i szczerze powiedziawszy, po krótkiej chwili odrzuciliśmy konwenanse, po kolei próbując każdego sera z każdym winem :-) O połączenia preferowane nie pytajcie - nie zawsze można wynotować wszystko, co by się chciało. Ogólnie wspomnienia i wrażenia jak najbardziej na TAK - to musi wystarczyć jako rekomendacja. Ba, jestem pewien, że wystarcza :-)

środa, 11 listopada 2009

W winnym niedoczasie

Nie da się ukryć, że w dzisiejszym świecie czas jest pojęciem coraz cenniejszym. Im bardziej robi się względny, tym więcej dla nas znaczy. Co i rusz staramy się wydzielić możliwie największą liczbę sekund, minut, godzin, ba - dni nawet, dla kolejnych naszych aktywności. Chcąc spełniać się na wielu polach i w wielu dziedzinach, jesteśmy wręcz skazani na czynienie wszystkiego z przysłowiowym zegarkiem w ręku.

Nie inaczej rzecz ma się w kontekście fascynacji winami. I o ile znajduję wciąż chwile (na szczęście), w których mogę poświęcić się degustacji i smakowaniu nowych trunków, tak z coraz większym poświęceniem i trudem przychodzi mi wykroić choć skrawek czasu na opisanie degustacyjnych wrażeń i doświadczeń. Stąd też wpis niniejszy załatwia kilka trunków za jednym zamachem, trochę nadganiając i nadrabiając zaległości (choć tych nie ubywa - coraz więcej win w moim notesie czeka na skrzętne ich opisanie na łamach bloga). Do rzeczy zatem.

Afrykańskie Hippo Hole polecił mi przyjaciel, wielki miłośnik trunków z czarnego lądu. Sam pewnie bym nie nabył, zwłaszcza, że buszowałem wówczas wśród półek z asortymentem francuskim, mocno wszak nęcącym. Po zdecydowanej rekomendacji ugiąłem się jednak i stałem się posiadaczem wina z Afryki. Czy szczęśliwym, miało okazać się niebawem.

W kieliszku ciemnoczerwony, wpadający momentami w fiolet. Klarowne? Raczej średnio. Nos umiarkowanie nasycony, kwaśno - owocowy. Nuty wiśni, czarnych porzeczek. Jagody? Na etykiecie producent nimi się chwali, ja przyznam szczerze - takowych nie wyczułem.

Na podniebieniu sporo kwasu. Średnia budowa, stosunkowo mocne taniny. Goryczki niewiele, choć jest charakterystyczna. Ogólnie wino jest niezłe - wielkich uniesień nie dostarcza, ale polecić można je z czystym sumieniem.

Kilka dni później, do kolacji na którą wybraliśmy się z Anią do jednej z wrocławskich restauracji, podano nam stołowe wino włoskie. Z uwagi na dania (łosoś, szpinak, indyk, ser) oboje postawiliśmy na białe. Poza dwoma tymi jego przymiotami nie byliśmy ustalić nic więcej na jego temat. Total no name. W sumie ciekawie, zwłaszcza przy degustacji.

W kieliszku lekko mineralne, ładnie słomkowe. Kolor średnio nasycony, acz wyraźny. Nos bardzo ciekawy i złożony: nuty agrestu i zielonych owoców, zaś po uwolnieniu estrów dodatkowo limonki i melona. Czy to na pewno wino stołowe?

W smaku aromaty znajdują swoje potwierdzenie. Czyli ponownie agrest i zielone owoce. W krótkim finiszu wyraźna nuta melonowa. Wino jest oleiste i tłuste w ustach, garbników nie odnotowałem. Samo w sobie zaprezentowało się interesująco, zaś z łososiem skomponowało się wręcz wybornie. Chapeau bas!


Trzecim i ostatnim zarazem winem, które zamierzam dziś opisać jest hiszpańskie Lar de Barros, które nabyłem w Centrum Wina we Wrocławiu podczas trwania akcji promocyjnej dla trunków hiszpańskich. Sporo sobie po nim obiecywałem, do degustacji przystąpiłem niezwłocznie.

W kieliszku prezentuje się bardzo ładnie. Jasny karminowy kolor, jest klarownie, ale i z odpowiednią dozą niepewności. Ciekawie.

Nos bardzo nasycony, wręcz puszysty. Czuć las, jagody, porzeczki, maliny. Bardzo zachęcająco. Drugi nos przynosi totalne zaskoczenie! Wyraźne aromaty beczki wsparte elementem wędzonym i tytoniowym. Owoców próżno szukać - bardzo intrygujące wrażenie.

Na podniebieniu wino zagrało nieprzyjemnie. Gorzkie, palące, z wciąż dominującymi akcentami dębowo - wędzonymi. Bardzo zdecydowane, słusznie zbudowane. Mocarne taniny. W toku otwierania się, wino jeszcze bardziej ujawniało charakter - jak nic niepokorne. Bardzo ciekawy trunek.

W tak zwanym międzyczasie win naturalnie przewinęło się dużo więcej, tym niemniej poprzestanę tu na opisie trzech wyżej wymienionych. Bardzo różnych, dostarczających rozmaitych wrażeń, kolejny raz ujawniających jak nieprzeniknionym światem jest rzeczywistość wina. Jeśli ktoś miał okazję próbować, zapraszam do dyskusji (szczególnie na temat Lar de Barros!). A jak ktoś zna nazwę włoskiego stołowego, zapraszam. Czeka nagroda :-)

środa, 21 października 2009

Laguna de la Nava


Nazwa: Laguna de la Nava
Pochodzenie: Hiszpania
Region: Valdepeñas
Apelacja: D.O. Valdepeñas
Szczepy: Tempranillo
Rocznik: 2008
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena:

Etykieta z kaczuszką jak nic przykuwa uwagę. Przyznam, że kilkakrotnie podchodziłem do tego wina, za każdym razem kończąc w ręku z inną butelką. Tym razem nie wytrzymałem - postanowiłem spróbować Laguny, choćby dla kaczki właśnie. Jak czasem kończy się wybieranie trunku dla "okładki" wiadomo, jednak równie powszechnie znane jest powiedzenie, iż kto nie gra, ten nie wygrywa. Czas zatem zagrać.

W kieliszku wino prezentuje się ładnie, przejrzyście i czerwono. Miejscami ciemniejsze, w całości jednak stosunkowo klarowne.

Nos przynosi wrażenia zupełnie inne. Jest gęsto, przeciągle, nasycenie. Jakbym wąchał słoik dżemu truskawkowego. Uwolnione estry zakręciły nieco goryczką, dodały trochę wiśni, trąciły mokrą korą drzewa. Gęstości jednak nie ubywa, co rodzi pytania o smak - zwłaszcza w zestawieniu z lekkim okiem.

Na podniebieniu wino jest ewidentnie jasne. Dobrze zbudowane, nie przesadnie dominujące (jak nos). Słuszna porcja kwaśności, logicznie ściągające potem taniny. Jest lekko. Czuć młodą wiśnię.

W toku otwierania się z żalem stwierdziłem, iż wino traci. Napowietrza się miast szlachetnie ujawniać kolejne swoje walory. Traci na jakości, miast jej dyskretnie nabierać. Robi się gorzkie i kwaśno niemiłe, miast wypadkową dwóch tych smaków powalać. Początkowy więc werdykt "niezłe" zamieniam na "ujdzie w tłoku". Przy zgaszonym świetle niemalże. Nic szczególnego.


piątek, 16 października 2009

Feniks 2008


Nazwa: Feniks 2008
Pochodzenie: Polska
Region: Dolny Śląsk, Miękinia, Winnica Jaworek
Apelacja:
Szczepy: Phoenix, Elbling
Rocznik: 2008
Zakup: Wina i Specjały, Wrocław
Cena: 37 zł

Drugie po Rieslingu polskie wino w progach tegoż bloga. Zakupione z ekscytacją nie mniejszą co poprzednio, równie cierpliwie oczekiwało na swoją kolej i godną otwarcia butelki okazję. Ta się nadarzyła (jakiś już czas temu), stąd też przystępujemy do zwyczajowego opisu wrażeń.

Oko - złotawa woda. Wino jest tak przejrzyste i klarowne, że momentami wydaje się niemal bezbarwne. Ciekawe.

Pierwszy nos kwaśny, jabłkowy, lekki. Trochę przypomina Rieslinga 2008, ale tylko przez moment. Nos drugi otwiera bardzo szeroką paletę aromatów, w których melodie kwaśne przeplatają się ze słodszymi. Skojarzenia - papierówki, figi, melon. Więcej tu pasteli i swoistego ciepła.

Na podniebieniu po pierwsze mineralność. Smak kwaśnego jabłka z elementem dominującym, co do którego nie potrafiłem się określić. Coś jakby kwasek cytrynowy zmieszany z nieznanej proweniencji owocem tropikalnym i limonką.

Lekka, ale dobrze osadzona budowa, długi i przyjemny finisz - wino jest harmonijne. Nienazwany element dominuje i co ważne wciąga - trunek pozostawia na podniebieniu wrażenie niedosytu, któremu natychmiastowo chce się zaradzić. Fantastyczny smak!

Bez zbędnej kokieterii - Feniks 2008 mnie zachwycił. Od razu czuć, że brązowy medal przyznany temu winu podczas ostatniej edycji konkursu Vinoforum nie był dany na wyrost; trunek jest wprost wyborny i co najważniejsze - oryginalny.

Świetne wino!

środa, 14 października 2009

Palmento Settesoli Nero d'Avola Shiraz


Nazwa: Palmento Settesoli Nero d'Avola Shiraz
Pochodzenie: Włochy
Region: Sycylia
Apelacja: Indicazione Geografica Tipica
Szczepy: Nero d'Avola, Shiraz
Rocznik: 2007
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena:

Włoskie Palmento Settesoli zakupiłem, będąc zainteresowanym połączeniem szczepu Shiraz z nieznanym mi do tej pory Nero d'Avola. Typowałem, że to odmiana raczej łagodna, mająca równoważyć silne i zdecydowane Shiraz. Okazało się, że jest wręcz odwrotnie - Nero d'Avola bywa do Shiraz często porównywany, jest szczepem dominującym, ekspansywnym i z charakterem. Jest typowo sycylijskim gatunkiem winorośli, oddającym charakter i ducha wyspy. Z tym większą ciekawością sięgnąłem do kieliszka z Palmento.

Wino prezentuje się klarownie, choć czerwieni długo trzeba szukać. Trunek ma bardzo ciemną, fioletową barwę, gdzieniegdzie wpada nawet w czerń. Przydymiona całość.

Nos ciemny, chropowaty, pikantny. Nuty pieprzu i ciemnych jagód. Choć w tle jest jakiś element łagodniejszy, nieprzewidywalny. Shiraz bywa miękki, bez dwóch zdań.

Na podniebieniu czuć słodycz (!). Stonowana budowa, ciemne smaki, pikantny i gorzki finisz. Wino jest zrównoważone, w smaku więcej jest elegancji i łagodności, szczególnie w porównaniu z agresywnym nosem. Więcej tu miękkości i tego szczególnego, ostro przyprawionego, aksamitu. Mocne taniny.

Palmento okazało się bardzo dobrym winem. Niepokorny nos zrównoważony łagodniejszym smakiem dał świetny, godny polecenia trunek. Polecam więc, a niejako w bonusie dorzucam ciekawostkę na temat domu winiarskiego Cantine Settesoli, odpowiedzialnemu za wyprodukowanie opisywanego trunku.

Z Chin do Afryki


Sporo ostatnimi czasy winnych spotkań w zacnym (nomen omen) gronie. Nie inaczej rzecz miała się przed kilkoma dniami, kiedy to wskutek godnej okazji, mieliśmy możliwość spróbowania trzech, bez wątpienia ciekawych, win.

Chińskie Lao Pengyou już na wstępie okazało się być pewną atrakcją. No bo jak to tak? Wino z Chin? Okazało się, że pytania nie są jeno retoryczne. Podane nam stołowe wino zostało wprawdzie skomponowane i wyprodukowane przy troskliwej asyście chińskiego enologa z myślą o kuchni azjatyckiej, tym niemniej sam proces odbywał się w Portugalii z wyrosłych tam gron. Cóż, dobre i to, pomyślałem, wszak intencje pan enolog miał oczywiste, zaś jego doświadczenia z rodzimymi kulinariami przecenić nie sposób.

Trunek ma ciemnoczerwony kolor, choć w pewnym stopniu pozostaje klarowne. Momentami przypomina barwę palonej herbaty lub karminu.

Aromat - przedziwny. Moim pierwszym skojarzeniem był ser pleśniowy z koziego mleka (jadłem takowy w Portugalii właśnie, dobrze komponował się z wówczas degustowanym Vinho verde)! W toku późniejszego poznawania zapachu i palety aromatów, nie mogłem pozbyć się tego wrażenia. Choć uzupełniły je dźwięki przejrzałych czerwonych owoców.

Na języku wino wypadło stosunkowo lekko. Nieźle zbilansowane, nienajgorsza budowa. Paląca kwaśność i lekka goryczka w niedługim finale towarzyszyły smakom zbliżonym do czerwonych porzeczek i młodych wiśni.

W kolejnej otwartej przez nas tego wieczoru butelce znajdował się trunek pochodzący (tym razem w stu procentach i bez wątpliwości) z Afryki. O Oceans View, podobnież jak o jego "chińskim" poprzedniku wcześniej nie słyszałem, stąd też z ciekawością przystąpiłem do degustacji.

Barwa ciemniejsza, bardziej dostojna, momentami zahaczająca o fiolet. Klarowności niewiele, acz wino bezsprzecznie nieprzejrzyste nie jest.

Nos przynosi aromaty jak dla mnie w czerwonym winie jeszcze niespotykane. Po dłuższym zastanowieniu wyczułem... owoce tropikalne z nieujętym w żaden sposób zapachem dominującym. W sukurs przyszedł znajomy - ewidentnie czuć ananasa! Czerwona barwa trunku jest na tyle myląca, że do głowy by mi nie przyszło. Acz zgodzić się nie sposób.

Ciało bardzo skondensowane, jakby ktoś sprasował kilka smaków i umieścił w niewielkim kieliszku. Nadal tropikalne skojarzenia, choć wsparte tu i ówdzie czerwonym owocem. Solidny finisz, słuszne taniny, klasycznie gorzkie zioła w posmaku.

Na koniec winnej części wieczoru przyszło nam smakować kolejnego trunku z afrykańskim rodowodem. Imbizo miało bardzo fajną etykietę w zebrę, co - jak wiadomo - bez znaczenia dla wrażeń ogólnych nie pozostaje.

Prezencja - najciemniejsza z wszystkich. Ciemnofioletowa, tylko z rzadka wpadająca w przyczernioną czerwień. Nieprzejrzyste, nieprzeniknione.

Ależ miękki nos! Aksamitny, pluszowy wręcz aromat; skojarzenia z truskawką i śliwką, pod koniec kilka nutek pikantnych, zapowiadających interesujący smak. Są i elementy słodkie (przyprawy?).

Na podniebieniu - rewelacja. Pełna budowa, smak czerwonej śliwki i truskawki, i przede wszystkim: cudowne, miękkie, aksamitne taniny, utrzymujące się aż po ostatnie wrażenia długiego, lekko ziołowego finiszu. Fantastyczne wino.

Zbierając to wszystko w całość i próbując jakoś krótko podsumować, stwierdzić należy, iż wszystkie opisane wyżej wina były dobre. Te afrykańskie jakby z ciut wyższej półki niż ich chińsko - portugalski kompan, co jednak w niczym nie ujmuje żadnemu z degustowanych trunków.

A jeśli miałbym polecić jedno, zdecydowanie wskazałbym Imbizo.

wtorek, 13 października 2009

Kressmann Bordeaux Grande Reserve Moelleux


Nazwa: Bordeaux Kressmann Grande Reserve Moelleux
Pochodzenie: Francja
Region: Bordeaux
Apelacja: Bordeaux Appellation Origine Controlée
Szczepy: Sémillon, Sauvignon Blanc
Rocznik: 2008
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena: 30,00 zł

Zadana niedawno zagadka znajduje oto swoje rozwiązanie - po przyjemnej mini-degustacji 3 win Kressmann Bordeaux, zakupiliśmy z Anią białe półsłodkie. Wybór na pierwszy rzut oka (języka?) dość nieoczywisty, acz po pierwsze - wybierała Ania, po drugie - opisywane Bordeaux podczas degustacji zrobiło naprawdę dobre wrażenie, wzmacniając poczucie, że chciałoby się jeszcze. No więc było.

Wino w kieliszku prezentuje się zachęcająco. Żółty, intensywnie melonowy kolor, pełna barwa, krótko mówiąc - prezencja obiecująca.

Aromat pełny. Świeży. Trochę mineralnie, trochę kłująco. Po uwolnieniu estrów czuć miękkość trunku, który zdaje się być wręcz pluszowy. Ujawniła się też słodycz, choć wcale nie w nadmiarze.

W smaku dobre wrażenia się umacniają. Lekka budowa i niedługi finisz ciekawie korespondują z oleistymi i nieco mlecznymi ustami. W smaku wyraźne nuty melonowe, wzmocnione słodyczą figi. Choć, w toku otwierania się wina, czuć też białe owoce ze wskazaniem na słodkie jabłko. Trunek jest krągły, miękki i dobrze wyważony.

Opisane Bordeaux to naprawdę dobre, godne polecenia wino. W promocyjnej cenie, po której je nabyłem, uważam, że wręcz bardzo dobre. Jeśli kto ma okazję, niech próbuje.

niedziela, 11 października 2009

Sangria, Pampas, Sophia, tapas

Wizyta u znajomych sprzed kilku dni zaowocowała kolejnymi winnymi wspomnieniami. Wspartymi dodatkowo wrażeniami stricte kulinarnymi - oto po powrocie z Płw. Iberyjskiego ludzie poszerzają swoje smakowe horyzonta, dzięki czemu załapaliśmy się z Anią na całkiem fajne tapas, składające się z małych grzanek dekorowanych pastą z tuńczyka i awokado. Bardzo fajnie połączyło się to z zaserwowaną sangrią, stąd też, całkiem naturalnie, powróciły hiszpańskie wspomnienia.
W dalszej części wieczoru przewidziana była degustacja win; chcąc nie chcąc, samozwańczo ogłosiłem się sommelierem wieczoru i pozwoliłem sobie na samodzielny wybór trunków. Niestety, przeliczyłem się z czasem, stąd też, miast skrupulatnie i drobiazgowo pochylić się nad ofertą jakiego specjalistycznego zaułka winiarskiego, miast dumać i wybrednie przebierać między kolejnymi butelkami dla doskonałego efektu już podczas wieczornego spotkania, wpadłem biegiem do pierwszego sklepu na osiedlu, decydując autorytatywnie - biorę Pampas (dla etykiety) i Sophię (dla ceny i na później, kiedy to zmysły skutecznie się rozmywają i degustacja staje się już tylko spotkaniem towarzyskim). Efekt? Oczywisty. Oba wina były bardzo słabe.

Argentyńskie Pampas etykietę ma wprost wspaniałą. Przyznaję, że właśnie dlatego je zakupiłem (pamiętacie kupowanie płyt dla samych okładek?). Nie wczytywałem się w szczegóły, nie sprawdzałem szczepów (swoją drogą do dziś nie wiem, cóż to było, muszę bardziej wnikliwie przetrzebić internetowe magazyny), nie dumałem nad rocznikiem.

Efekt był następujący - w kieliszku czerwień zabarwiona czymś ciemniejszym, nieco nieprzyjemnym, nieco przydymionym. Klarowne, nieprzejrzyste.

Aromat nienaturalny, jakby "kefir truskawkowy" (cytat kolegi dobrze ukazuje naturę trunku). Choć wino mocne, alkoholu nie wyczuwam. Ów sztuczny zapach utrzymuje się i w drugim podejściu, choć wtedy paleta aromatów nieco się poszerza.

W smaku bez wyrazu. Słodkawe (na etykiecie wytrawne...) na języku, szybko ulatniające się w gorzkawym finiszu. Niezdecydowana budowa, słabe akcenty owocowe. Krótko - słabe wino.

Po Pampas - już tylko gorzej :-) Sophia w założeniu miała być butelką "na dobicie", gdy nie liczy się już smak, a sam fakt popijania czegokolwiek. W złudnej swej naiwności po cichu liczyłem, że może oto dojdzie do cudownej iluminacji, że tym razem kupione naprędce tanie bułgarskie okaże się objawieniem, że ta jedna butelka przyćmi wszystko inne. Przeczytajcie to sobie jeszcze raz, sam nie wierzę w to co piszę.

Kieliszek bardzo podobny do Pampas, acz bardziej rozwodniony. Pierwszy nos mdły, coś czereśniopodobnego wespół z bliźniaczym tworem, zmierzającym ku czemuś na kształt truskawki. Nos drugi - słodycz i powtórka z nosa pierwszego. Aromaty wybitnie rozproszone.

Na języku coś jakby winna woda. Słodkawe, mało nęcące, dostarczające towarzystwa sztucznych aromatów owocowych. Charakteru tyleż co finiszu, sami zgadnijcie ile. Rozlazłe ciało.

I to by było na tyle. Usilnie budowana przeze mnie opinia miłośnika win ulatywała równie szybko, co aromaty opisanych tu trunków. Cóż powiedzieć - słusznie. Nauka płynie z tego jedna - nie wybierajcie nigdy win w pośpiechu. Nie opłaca się :-)

3 * Kressman Bordeaux Grand Reserve

Nie tak dawno, gdy szukaliśmy z Anią ciekawego wina do spróbowania, trafiliśmy na niewielką, acz całkiem przyjemną mini-degustację trzech Bordeaux pochodzących z winiarni Kressmann. Po spróbowaniu tychże, zdecydowaliśmy się nawet zakupić jedno z nich (które - okaże się niebawem, gdy opiszę je na łamach "O winie", pozostawmy tę dozę niepewności), zaś dla kronikarskiego porządku dodam, że 51% głosów miała Ania, stąd też ona podjęła stosowną decyzję.



Czego próbowaliśmy? Proszę bardzo - czerwone wytrawne (Merlot, Cabernet Sauvignon), białe wytrawne (Sémillon, Sauvignon Blanc) i białe półsłodkie (Sémillon, Sauvignon Blanc). Wszystko z rocznika 2008. Jako, że czasu było niewiele, postanowiłem skupić się na najważniejszych 2 - 3 określeniach każdego z win, by pokrótce tu je przedstawić. Na wstępie od razu wyjaśniam - wszystkie próbowane wina były doskonałe.

Czerwony Kressman wyglądał na mocne, zdecydowane wino. W nosie pełny, choć lekki bukiet, pełen jeżyn i czerwonych jagód. Na podniebieniu ujmująca długim finiszem dostojna wytrawność. Słuszna porcja tanin. Pewne różnice w stosunku do rocznika 2007.

Wytrawne białe barwą przypominało ananasa. Świeży nos, pełen wiosennego igliwia. Na języku fantastycznie mineralne i rewelacyjnie wytrawne. Poza tym - cytryny i świeże limonki - kwaśne, aż miło! Rewelacja.

Białe półsłodkie w kieliszku było ciemniejsze, w nosie zaś słodsze. Melonowe. W ustach mleczne, pociągłe, oleiste. Orzeźwiający melon i pigwa, skontrowane nutką kwasowości.

Oto i wrażenia po szybkiej, acz miłej degustacji. Jako napisałem wyżej, jedno z wymienionych win stało się naszym zakupem. Kto zgadnie które?

Soldepeñas


Nazwa: Soldepeñas
Pochodzenie: Hiszpania
Region:
Apelacja:
Szczepy: Tempranillo, Garnacha
Rocznik:
Zakup: Restauracja Syriana, Wrocław (wino do obiadu)
Cena: promocyjne 5 zł

Winnych wrażeń co i rusz przybywa, zaś czasu na ich opisanie coraz mniej. Dostrzegam w tym złowrogą i dojmującą współzależność, przejawiającą się w brutalnie odwrotnej proporcjonalności. Z tego też powodu zapewne najbliższe wpisy na blogu pojawiać się będą nie tylko rzadziej, ale i w kolejności, która z chronologią wiele wspólnego mieć nie będzie.

Dziś jednak, na przekór rzeczywistości spróbuję opisać trunek, degustowany w dniu dzisiejszym właśnie. Co więcej - do obiadu.

O samym posiłku słów kilka dla wyjaśnienia. Tym razem nie pichciliśmy bowiem z Anią samodzielnie, a pozwoliliśmy sobie na obiad w restauracji. Padło na "Syrianę", lokal, który mieliśmy już okazję onegdaj zwiedzić (ze skutkiem pozytywnym). Do zjedzenia wybraliśmy Sfihę i Batatę z pieca. Jak kto wnikliwy, niech sprawdzi co to takiego w internecie. Ja ograniczę się do lapidarnego stwierdzenia - do obu potraw wybrane wino nie pasowało. A jak smakowało? Opis poniżej.

W kieliszku klarowne, rubinowe, żywe i błyszczące. Co najważniejsze - zachęca.

Pierwszy nos fajnie owocowy, ale jakoś tak inaczej, niż "zwykle". Czerwone porzeczki? Truskawkowy mus? Aromat nierozproszony, choć lekki. Nos drugi wyraźnie alkoholowy, trunek ujawnia swą moc (okazało się, że ma 12,5%). Trochę ciemniejszych, gorzkawych nut.

Na podniebieniu wino jest harmonijne, lekkie i wyważone. Przyjemnie wytrawne, pozostawia w krótkim finiszu wrażenia goryczkowo - kwaśnawe. Alkohol nie razi, choć oddać trzeba - wino podano nieco nazbyt schłodzone. W smaku ciemne wiśnie mieszają się z zieloną papryką.

Hiszpańskie Soldepeñas nie porywa, choć kłamstwem byłoby określenie jego jako wina słabego. Trunek jest niezły i jako taki należy go rekomendować. Choć ciekaw jestem z jaką potrawą lepiej by się skomponował.

poniedziałek, 5 października 2009

Winnie, rodzinnie

Całkiem niedawno uczestniczyłem w spotkaniu rodzinnym, zorganizowanym z - co tu dużo pisać - okazji naprawdę zacnej. W szczegóły zbytnio się nie wdając, stwierdzić należy, co następuje: odkorkowaliśmy cztery butelki z winem, co z jednej strony uświetniło i tak doskonałe popołudnie (ostatni weekend września; pamiętacie tę piękną pogodę?), z drugiej zaś dostarczyło kolejnej porcji materiału na bloga. Mając więc wciąż w pamięci niedawne portugalskie wojaże (i je opiszę, gdy tylko czas pozwoli), przyszło mi próbować kolejnych trunków.

Nazwa: Marqués de Caranó Gran Reserva
Pochodzenie: Hiszpania
Region: Aragonia
Apelacja: Denominación de Origen Cariñena
Szczepy: Tempranillo
Rocznik: 2001
Zakup:
Cena:

Otwierające popołudnie hiszpańskie wino ładnie, zdecydowanie prezentuje się w kieliszku. Ciemnoczerwone, w niewielkim stopniu klarowne, dostojne.

W bukiecie owocowe, skoncentrowane, z nutą przypraw. Ciekawe.

Podniebienie - pełna, krągła budowa, zdecydowany charakter, czerwone i ciemne owoce (porzeczka, wiśnia). Nuty pikantne. Średniej długości finisz, takież taniny.


Nazwa: Bordeaux Kressmann Rouge Grande Reserve
Pochodzenie: Francja
Region: Bordeaux
Apelacja: Bordeaux Appellation Origine Controlée
Szczepy: Merlot, Cabernet Sauvignon
Rocznik: 2007
Zakup: Sklep spożywczy, Olesno
Cena: 37,00 zł

W kieliszku opisywane Bordeaux wyglądało trochę klarowniej od degustowanego wcześniej
Marqués de Caranó. Więcej czerwieni, więcej jasności. Nieco mniej pełnego charakteru.

Nos potwierdza wrażenia wzrokowe; wyczuwalny lżejszy bukiet czerwonych owoców; bliżej temu do czereśni, niż wiśni. Aromaty nierozproszone.

Na podniebieniu ciekawie - więcej goryczki, słusznej długości finisz. Podobna, pełna budowa. Wino ma więcej akcentów gorzkich, co interesująco wypada w zestawieniu z lżejszym aromatem.


Nazwa: Württemberg Winzergilde Besigheim Schwarzriesling
Pochodzenie: Niemcy
Region: Wirtembergia
Apelacja: Bordeaux Appellation Origine Controlée
Szczepy: Pinot Meunier (Schwarzriesling)
Rocznik: 2007
Zakup:
Cena:

W porównaniu do wcześniej degustowanych trunków, Schwarzriesling niezbyt ucieszył oko. Raczej rozwodniony kolor ciemnawej czerwieni, co więcej - mało zachęcający, kojarzący się na pewno nie z najlepszymi winami. Nic to, wszak pozory mylą!

No, może nie tym razem. Gorzki, ziołowy nos plus trochę wiśni i truskawek. Rozproszony, niezdecydowany bukiet.

Na podniebieniu potwierdziły się wcześniejsze wrażenia. Szybko ulatnia się smak, czuć głównie gorycz i nieokreślony, niby-owocowy posmak. Niezdecydowana budowa, nuty alkoholowe, o taninach można pomarzyć.


Nazwa: Varna 1444 Last Harvest
Pochodzenie: Bułgaria
Region:
Apelacja:
Szczepy:
Rocznik: 1444 :-)
Zakup:
Cena:

Cóż napisać o Varnie, "winie", które zna każdy z mniej lub bardziej udanych imprez, gdzie bułgarski produkt był jednym, obok wódki i piwa, z niezbędnych warunków oszukania własnego błędnika? W kieliszku rozwodniona czerwień, w aromacie sporo chemii, w smaku zaś słodkawo-kwaśna mikstura, której winem nazwać nie sposób, jednak jej spożywanie na zasadzie popijania czegokolwiek wychodzi całkiem nieźle. I chyba takiej definicji należy się trzymać, wówczas można przełknąć i ten kęs.

Patrząc całościowo na owo, było nie było, winne popołudnie, stwierdzić należy - wina podawane były w kolejności odpowiadającej jakości na zasadzie: najlepsze na wejście. O ile miałbym problem w rozgraniczeniu, czy lepsze jest opisane wyżej Bordeaux, czy może jednak Marqués de Caranó, tak co do pozostałych dwóch win wątpliwości nie mam. Lepsze (choć wcale nie dobre) zostało podane wcześniej.

Tak czy owak - spotkanie udane, dwa świetne wina spróbowane (polecam szczerze). Dwa pozostałe przysłużyły się dobremu nastrojowi ogółu, co także odnotować należy, gdyż kwestia to istotna.

piątek, 25 września 2009

I'm back

Choć mówimy o urlopie, mimo wszystko dobrze jest kiedyś wrócić. Na przykład po to, by opisać wrażenia na blogu. A tych było niemało. Również związanych z winem, co oczywiście cieszy.

Po blisko dwóch tygodniach spędzonych w Portugalii (a także częściowo w Hiszpanii) naprawdę jest o czym pisać. Reminiscencji pojawi się więc tu zapewne sporo. Siłą rzeczy będą dozowane; czas uparcie nie pozwala na całościowe, bardzo obszerne, ogarnięcie tematu. Z drugiej jednak strony, dzięki temu istnieje większa szansa na to, że nie pominę czegoś istotnego, nie umknie mi ważny szczegół.

Spróbowałem równo 30 win. Białych, różowych, czerwonych; także porto. Pijałem w lokalach, winiarniach, czy w rozmaitych instytutach win. Pijałem także trunki zakupione samodzielnie, trochę na chybił trafił. Choć naturalnie to ledwie skromny wycinek całości (nie wiem, czy nie mniej), to pewne zdanie o portugalskich winach mogłem w sobie jeśli nie wyrobić, to przynajmniej zarysować. Co uważam już za spory sukces.

Niebawem pojawią się tu wspomnienia, spisywane prosto z zeszytu, w którym skrzętnie notowałem spostrzeżenia i wrażenia podczas degustacji win. Będą także i inne, ale na razie o tych sza. Tymczasem (na zachętę) widok na dachy winiarni z panoramą Porto w tle:


I trzy kieliszki dumy Porto, każdy innego rodzaju:


Rozwinięcie już niebawem.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Moncaro Sangiovese Marche


Nazwa: Moncaro Sangiovese Marche
Pochodzenie: Włochy
Region: Marche
Apelacja:
Szczepy: Sangiovese, Montepulciano
Rocznik: 2008
Zakup:
Cena:

Lato wkracza nam właśnie w swoją finalną, przedjesienną porę. Jest już trochę chłodniej, dni powoli się skracają, liście na drzewach z zielonych przedzierzgają się niepostrzeżenie w żółte, pomarańczowe, złote, miedziane, czerwone. Przy kieliszku nieco inne toczą się już rozmowy, trochę mniej wakacyjnego szaleństwa wokoło. W takim to nastroju, nieco nostalgicznym, zwalniając i bez pośpiechu, smakowałem w rodzinnym gronie włoskie Moncaro Sangiovese. Skrzętnie notując spostrzeżenia.

Kieliszek klarowny, przejrzysty. Wino zdaje się być lekkiej, nienatrętnej budowy. Barwa wiśniowa, pobłyskuje rubinem.

Pierwszy nos przynosi aromaty czerwonych owoców. Ze szczególnym wskazaniem czereśni wespół z wiśnią. Choć może raczej to zapach kompotu z tychże. Uwolnione estry przydają bukietowi słodyczy, ale i wyraźnych alkoholowych nut. Umocniły się przy tym wrażenia pierwszego nosa.

Na podniebieniu wrażenia niewiele bardziej rozległe. Ponownie czerwone owoce, choć tym razem przeważają wiśnie. Ciało średniej konsystencji, trunek jest raczej lekki. Taniny miękkie, ledwo wyczuwalne. Sporo goryczki, utrzymującej się po ostatnie tchnienia długiego finału. Znów wyczuwalny alkohol, być może wino było minimalnie za ciepłe.

W toku smakowania trunek ładnie się otwierał i po niezbyt zachęcającym początku, końcówka była naprawdę udana. Zwłaszcza ze względu na coraz wyraźniejsze akcenty wiśniowe, dobrze spinające wrażenia w całość. Moncaro Sangiovese Marche nie jest trunkiem wybitnym, ani szczególnie trudnym. To po prostu niezłe wino.

Polskiego Rieslinga kulinarna moc

Jako wcześniej się rzekło, a nawet i napisało, przyszedł czas na zestawienie Rieslinga 2008 z Miękini z potrawą. Dania właściwie wyszły nam dwa (i dobrze), z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że już jakiś czas temu. Wiadomo jednak, jak dziś u wszystkich niemalże wygląda kwestia czasu (wiecznie go za mało). Stąd też tradycyjny zapis wrażeń trafia na blogowe szpalty z lekkim poślizgiem.

Pierwszym daniem, które zestawiliśmy ze wspomnianym polskim winem było jakże niepolskie... leczo. Przygotowane wg odmiennej nieco receptury (bez pomidorów!), z pewną premedytacją nie zawierające w sobie nadmiaru smaków kwaśnych. Wszak za to miał odpowiadać Riesling. Przepisu nie zdradzę (nawet gdybym chciał, to nie mogę - jego arkana zna Ania i to z nią należy kontaktować się w tym temacie), zaś napiszę z pełną odpowiedzialnością: połączenie ww. potrawy i trunku wyszło wyśmienicie. Danie było nieco tłuste (zgodnie z sugestiami winiarzy Lecha Jaworka), Riesling komponował się z nim doskonale. Co istotne - bez wina potrawa sporo traciła. Ot, ile znaczy właściwy trunku dobór.

Za drugim razem postanowiliśmy pojechać nieco po bandzie. Pieczony łosoś w sosie miodowo-sojowym z kiełkami i sezamem. Prawda, że brzmi dobrze?
Tu połączenie z kwasowym Rieslingiem wydało się równie uzasadnione. Fantastyczna potrawa, doskonała kompozycja. Polskie wino okazało się wyśmienitym do konsumpcji (weszło także w skład sosu do łososia), więcej - być integralnym składnikiem ww. dań. Bez niego obie potrawy traciły niemało, co tym bardziej łechce nasze poczucie próżności i kulinarne ego.

Riesling 2008 udanie przydał daniom kwasowych nut, czyniąc ich paletę smaków bogatszą i kompletną. Sam trunek przy daniach niewiele się zmienił. Więcej w nim było szlachetności, trochę jakby bardziej elegancki. Nie dał się daniom zdominować, zachowując charakter. Nie odnotowałem nowych barw, zarówno w nosie, jak i w ustach.

Tytułem podsumowania: absolutnie polecam.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Gotín del Risc Mencía


Nazwa: Gotín del Risc Mencía
Pochodzenie: Hiszpania
Region: León
Apelacja: Bierzo Denominación de Origen
Szczepy: Mencía
Rocznik: 2006
Zakup: Wina i Specjały, Wrocław
Cena: 37, 90 zł

***Opis w przygotowaniu***



niedziela, 23 sierpnia 2009

Riesling 2008


Nazwa: Riesling 2008
Pochodzenie: Polska
Region: Dolny Śląsk, Miękinia, Winnica Jaworek
Apelacja:
Szczepy: Riesling
Rocznik: 2008
Zakup: Wina i Specjały, Wrocław
Cena: 44, 90 zł

Do polskiego Rieslinga podchodziłem z wielkimi nadziejami, ale i obawami. Przeczytałem dziesiątki opinii na tematycznych portalach i blogach. Zapoznałem się z historią zeszłorocznych zbiorów w Miękini. Ponownie wgryzałem się w temat rieslingów jako takich - jakie właściwie to wina? Czym, do diabła, charakteryzuje się szczep? Czy to pewne informacje? Nieubłaganie zbliżała się chwila otwarcia butelki. Na co czekałem z równą temu niecierpliwością.

Przede wszystkim - bardzo ładny całokształt. Butelka, przepiękna (dedykowany projekt) etykieta, wykonany z dbałością korek. Czuć w tym staranność, wręcz pietyzm. Wiadomo, że to o niczym nie świadczy. Acz dodaje - jakże przyjemnych - wrażeń stricte estetycznych, co przy degustacji win nie pozostaje bez znaczenia.

Właśnie - degustacji. Riesling 2008 z Miękini to wino o podwyższonym poziomie kwasowości, co czyni go winem raczej nie degustacyjnym. Pisze o tym na etykiecie sam producent, proponując trunek jako na przykład podkreślenie tradycyjnych dań kuchni polskiej. Informacja to cenna, zważywszy, że wino zamierzałem tak czy siak skomponować z jakąś potrawą (ostatecznie towarzyszyło nam przy dwóch). Po kolei jednak.

Kieliszek. Ładnie, przejrzyście i klarownie. Ananasowa barwa, dekorowana złotymi nitkami.

Pierwszy nos jest świeży i rześki. Plątają się dźwięki kwaskowe, w tle jabłko z gruszką. Aromat delikatny, ale nie słaby; ma pewien charakter. Próba drugiego nosa przynosi słodki odcień (chwilowy), nad którym górę biorą kwasowe aromaty białych owoców. Z papierówką na pierwszym planie, choć mignie gdzieś tam i biały grejpfrut. Podmuchy lekkiej słodyczy, raczej jako dodatku do całości, nie zaś dominanty. Orzeźwiająca kwasowość.

Usta mleczne, pociągłe. Ciało umiarkowane, harmonijne, dobrze wyważone. Ciąg dalszy wrażeń zapachowych - nadal mamy białe owoce, nadal nad wszystkim góruje kwaśne jabłko. Niedługi finał. Kwasowość rzeczywiście podwyższona, choć bez przesady. Wino jak nic konsumpcyjne, ale degustacja przynosi także wiele dobrego.

Mam wrażenie, że gdyby Riesling 2008 z Miękini nie był polskim winem, oceniłbym go równie dobrze. Faktem bowiem jest, że wino jest udanie złożone, nie zawiera w sobie czynników rozpraszających całość i prezentuje się obiecująco. Na pewno jest w tym jakaś doza, a co tam - niech padnie to słowo, patriotyzmu, tym niemniej wstydu nie ma. Choć cena jednak odrobinę za wysoka (jak na takie wino). Nie żałuję jednak ani grosza. Niebawem zaś sprawdzę, jak Riesling 2008 łączy się z potrawami.

piątek, 21 sierpnia 2009

Stało się

Od kilku godzin jestem szczęśliwym posiadaczem polskiego wina stworzonego w Winnicy Jaworek w Miękini. Padło na Rieslinga, pozostałe (Pinot Noir Rose, Feniks, Pinot Gris) są w tym momencie już niedostępne; Chardonnay/Auxerrois zdaje się jeszcze nie ma w sprzedaży (branża mówi o końcu września). I choć szkoda mi niezmiernie win, których nabyć nie zdążyłem (ewidentnie zadziałało tu moje gapiostwo), to rad jestem wielce, że udało mi się zdobyć jeden z trunków z - co tu dużo pisać - historycznego, pierwszego oficjalnego rocznika win z Miękini.

O samym debiucie napisano już wiele, stąd też prawd powszechnie znanych niepotrzebnie powtarzać nie będę. Mam tylko nadzieję, że za Winnicą Lecha Jaworka pójdą inni i rodzimy przemysł winiarski nie będzie ograniczać się li tylko do importu. Na co zresztą mamy naprawdę spore szanse - polskie wina radzą sobie bowiem coraz lepiej. Podczas osiemnastej edycji międzynarodowego konkursu winiarskiego Vinoforum (odbyła się w Trenčínie na Słowacji, na początku sierpnia) zdobyliśmy tam aż 5 medali! Przyznacie, że robi wrażenie, prawda? Zwłaszcza jak na debiut.

Krótko mówiąc - jest dobrze. Jak na sytuację z ostatnich lat, wręcz bardzo dobrze. Przed nami sporo pracy, jednak wyraźnie widać, że coś drgnęło. A co? To sprawdzę niebawem, degustując polskiego rieslinga!

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Württemberg Trollinger mit Lemberger


Nazwa:
Württemberg Trollinger mit Lemberger
Pochodzenie: Niemcy
Region: Wirtembergia
Apelacja:
Szczepy: Trollinger, Lemberger
Rocznik: 2007
Zakup: Niemcy
Cena:

Opisywany tu, pochodzący z Wirtembergii blend Trollingera i Lembergera, dwóch popularnych w Niemczech szczepów (choć ten pierwszy pochodzi z Austrii), to kolejny trunek, który uświetnił weekendowe spotkanie w gronie rodzinnym (a nawet i trochę szerszym). Ponownie mamy do czynienia z winem u nas niekoniecznie oczywistym do kupienia. Ponownie z Niemiec - tym samym ekspansja świata win naszego zachodniego sąsiada stała się faktem. Drżyjcie Rieslingi, Sylvanery, Lembergery! Oto nadchodzę i nie zawaham się was spróbować!

Wino ma kolor jasnego soku z wiśni, wzbogaconego akcentami rubinowymi. Jak na wino czerwone, bardzo klarowne.

Nos słaby, niezdecydowany. Nuty czereśni, zaś w drugim podejściu słodkich wiśni. Aromaty są nieskondensowane, szybko się ulatniają.

Na podniebieniu długo przeważa dość jałowa goryczka. Słabe akcenty wiśniowe, były też odmienne, niestety nie potrafię sprecyzować ich charakteru. Bardzo lekka budowa koresponduje z aromatem i ogólną prezencją trunku. Co ciekawe i zaskakujące - finał zdecydowany, długi, choć składający się głównie z opisywanej już wcześniej nijakiej goryczki. Wino jawi się ogólnie jako trochę rozwodnione, niezdecydowane, bez charakteru.

Württemberg Trollinger mit Lemberger ostatecznie nie zachwycił. Lekki kształt całości nie miał niestety nic wspólnego z subtelnością i delikatnością - jest on bowiem efektem nijakości i braku charakteru poszczególnych części składowych trunku. Z żalem stwierdzam - nie polecam.

Franken Müller-Thurgau Volkacher Kirchberg


Nazwa: Franken Müller-Thurgau Volkacher Kirchberg
Pochodzenie: Niemcy
Region: Frankonia
Apelacja: Kirchberg
Szczepy: Müller-Thurgau
Rocznik: 2008
Zakup: Niemcy
Cena:

Spotkania w poszerzonym gronie rodzinnym to zwykle miłe chwile. Tym przyjemniej, że udekorowane nie byle jakim, bo winnym trunkiem. Przywiezionym prosto zza zachodniej granicy. Wprawdzie dziś kupno niemieckiego wina i u nas to żadna sztuka, tym niemniej istnieją takie rodzaje win, które zdobyć u nas nieco trudniej, ich znalezienie wymaga zachodu, a nawet i podjęcia pewnych wysiłków. Tym radośniej było więc degustować opisywany tu frankoński wyrób prosto z Kirchberg.

W kieliszku mineralna osnowa. Za nią barwa słomkowa, przetykana złotymi nitkami. Wino choć klarowne, to ciekawie nie do końca przejrzyste. W minimalnym stopniu, rzecz jasna.

Aromat lekki, niezobowiązujący. Nieco kwiatowy, nieco słodkawy. Choć elementów kwasowych także nie brakuje. Drugi nos rześki, z płatkami mydlanymi w tle.

Na podniebieniu świeżo. Kwiaty i kwaśność, zaś w średniej długości finiszu migdałowe nuty. Bardzo orzeźwiająca jest ta kwasowość, przydaje całości charakteru. Całości stosunkowo zdecydowanej, dodajmy. Wino jest całkiem mocne w swojej budowie, w smaku nawet rwane bym powiedział. Lekko wyczuwalne aromaty alkoholowe, jednak nie na tyle, by mogło to przeszkadzać w pozytywnym odbiorze trunku.

Bardzo dobre wino. Niezobowiązujące ale i niebanalne. A to już coś.

O Winiarni Pod Gryfami słów kilka


Celem poszerzania swej wiedzy o miejscach związanych zarówno z winem, jak i Wrocławiem, udałem się niedawno wraz z przyjacielem do Restauracji Pod Gryfami. Wybór lokalu zaiste nieprzypadkowy (stosowna, jakże nęcąca piwniczka). Założenie było proste - zasiąść w jakim zacnym fotelu, zagłębić się w arkana karty win, ot, spędzić wieczorną chwilę nad lampką czegoś intrygującego.

- Niestety, piwnice (a więc winiarnia i rzeczona winna piwniczka) w sezonie letnim są nieczynne, otwieramy je na jesieni - poinformował na wstępie kelner, co skutecznie ochłodziło nastroje. Wystarczyła jednak chwila rozmowy, by nasz interlokutor zmienił zdanie. Okazało się bowiem, że rozmawiamy z samym opiekunem piwniczki i autorem podgryfowej karty win! Który, po poznaniu celu naszej wizyty, chętnie opowie nam o komponowanej przez siebie kolekcji. Tym samym wybraliśmy się więc na ekskluzywne zwiedzanie piwnic.

Po wizycie w podziemiach Gryfów stwierdzam: miejsce absolutne. Warto zajrzeć jesienią, by zjeść tam kolację. Gustowne oświetlenie, bardzo ładne aranżacje wnętrz, sporo miejsca i przede wszystkim - całość w odrestaurowanej z dużym pietyzmem intrygującej przestrzeni piwnicznej z wszelkimi jej smaczkami i zaletami. Przy schodach prowadzących na dół wiszą zdjęcia ruin piwnic, jakie znajdowały się tam po wojnie. Warto się przyjrzeć, by jeszcze bardziej móc docenić podziemne komnaty.

A piwniczka z winami? Cóż, gwóźdź programu. Wprawdzie nie była w stu procentach uzupełniona (do jesieni jeszcze chwila), za to dawała ciekawy ogląd i pogląd na winiarskie upodobania nie tylko opiekuna karty win. Na pewno wybiorę się tam za kilka miesięcy - sprawdzić, czym uzupełnił zbiory nasz przewodnik. Choć to pewnie częściowo okaże się po ogłoszeniu stanu rocznika 2006, o czym dobrą chwilę perorowaliśmy.

Co w takim razie oferuje piwniczka w tym momencie? Hm... Powiedzmy, że to traktuję jako wartość dodaną tej niecodziennej wizyty ;-)

Na pewno warto sprawdzić samemu.




piątek, 14 sierpnia 2009

Lindemans Bin 50 Shiraz


Nazwa: Lindemans Bin 50 Shiraz
Pochodzenie: Australia
Region: prawdopodobnie blend z kilku regionów (Sunraysia, Padthaway, Coonawarra)
Apelacja:
Szczepy: Shiraz
Rocznik: prawdopodobnie 2005
Zakup: Winiarnia Pod Gryfami, Wrocław
Cena: 15,00 zł

Fantastyczną okazję, za jaką bez wątpienia mogę uznać wykorzystaną sposobność zwiedzenia piwnic Restauracji Pod Gryfami (z wiadomą piwniczką, jako punktem kulminacyjnym), postanowiłem uczcić lampką dobrego wina. Wybór padł na trunek australijski, z kilku zresztą powodów. Po pierwsze nie miałem wcześniej przyjemności smakować winnych wyrobów z krainy kangurów. Po drugie zaś - przyciągnął moją uwagę szczep, z którego wyprodukowano wino. Shiraz, jak wiadomo, jest szczepem złożonym, zdecydowanym i z mocnym charakterem, co doskonale wpasowywało się w nastrój i potrzeby wieczoru.

Mimo stosunkowo nikłej porcji światła dostępnej w otoczeniu, w kieliszku dostrzegłem jasny kolor buraczkowy, wzbogacony skórką średnio dojrzałej czereśni i migotaniem rubinu. Trunek klarowny, prezencja lekka.

Nos przyjemnie kwaskowy. Czerwone owoce z wybijającymi się na pierwszy plan nutami czereśni i kwaśnych porzeczek. Gdzieniegdzie motywy korzenne i pikantne, choć jak na ten szczep, dość nieśmiałe. Próba drugiego nosa to słodkie konfitury wiśniowo - porzeczkowe. Wespół z aromatem na kształt zapachu słodkiego chleba.

Usta szalenie aksamitne, pięknie krągłe. Jak na wino wyprodukowane ze szczepu Shiraz, Lindemans Bin 50 jest bardzo lekkie. Tanin ani chybi, nie uświadczysz. Całości dopełnia krótki, delikatny finał. Paleta smaków zawiera w sobie przede wszystkim ciemne owoce lasu, dopełnione korzennym rysem. Charakterystycznej chropowatości próżno się doszukiwać, choć czuć od razu, że to Shiraz. Wino dobrze wyważone, harmonijne.

Konstatacja jest prosta - australijski trunek mocno mnie zaskoczył. Delikatnością, lekkością, intrygującym niezdecydowaniem. Wino bardzo eleganckie, gustowne i miękkie. Polecam, jak nic.

środa, 12 sierpnia 2009

Michel Schneider Riesling Pfalz


Nazwa: Michel Schneider Riesling Pfalz
Pochodzenie: Niemcy
Region: Pfalz
Apelacja:
Szczepy: Riesling
Rocznik: 2008
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena: 22,80 zł

Na Rieslinga (jakiegokolwiek!) polowałem już od dłuższego czasu. Odczuwałem spory niedosyt w związku z sytuacją, w której nie mogłem się wypowiedzieć, choćby pobieżnie, o tym szczepie, opierając się li tylko na własnych odczuciach i doznaniach, nie zaś na fachowych opisach czy branżowych rekomendacjach. Wprawdzie nieraz miałem już okazję próbować najsłynniejszej bodaj z niemieckich odmian winorośli, tym niemniej było to w erze przedblogowej, stąd też trudno było - do tej pory - powiedzieć coś sensownego, o pisaniu nie wspominając. Co na szczęście uległo zmianie.

Wino ma ładny, złoto-miodowy kolor. Zielonkawego wtrętu nie uświadczysz, kłania się tu bowiem zabarwienie butelki (swoją drogą ładnie korespondujące z etykietą). Trochę ananasa, trochę melona.

Bukiet rześki, zdecydowany, nęcący. Kwiatowy. Z uwolnieniem estrów pojawiła się cała gama zapachów iście pastelowych, z wanilią na pierwszym planie. Aromaty słodkie.

Na podniebieniu urzeka kwaśność, obecna od pierwszego kontaktu do końcówki długiego finału. W związku z tym wyczuwalne są owoce cytrusowe, z dominującą limonką i cytryną. W finiszu obecne starte skórki tych samych owoców - lekka, niemęcząca goryczka. Wino ma swój charakter, jest dobrze osadzone i ładnie wyważone. Wprost interesujące.

Michel Schneider Riesling Pfalz okazał się znakomitym winem, z szeroką paletą aromatów i smaków. Trudno odnieść to do ogólnych właściwości szczepu (jakże wszak rozległych!), natomiast potwierdziło się jedno. Warto pijać Rieslingi.