poniedziałek, 5 grudnia 2011

Marchese Montefusco Merlot Sicilia 2010 IGP

Słowo się rzekło, pisać częściej... trzeba? No właśnie - nie trzeba. Można. I się chce zarazem :-) Zatęskniłem trochę za pisaniem i odczuwam sporą frajdę przelewając (nomen omen) winne wspomnienia na wirtualny papier. Nawet w sytuacji, gdy przychodzi mi opisać drugie z kolei słabe wino.

Niestety, nie mam szczęścia po powrocie na blogowe łamy. Bo oto próbowany przeze mnie niedawno Marchese Montefusco Merlot Sicilia 2010 to kolejny niewypał.

Po nalaniu wina w kieliszek niczego złego oczywiście się nie spodziewałem. Będąc szczerym - na cuda też nie liczyłem; kupiłem rzeczonego Merlota raczej dla wypicia bez głębszego zastanowienia, ot wino do niezobowiązującego, wieczornego popijania. No i spoglądając na nie w szkle mniej więcej to ujrzałem - wiśniowy kolor, ciemniejszy, choć klarowny. Nic nadzwyczajnego.

Zapach dziwny. Skojarzenia z dymem, czymś wędzonym, całość trochę stęchła; po zakręceniu kieliszkiem wyczułem jednak całkiem interesujące, ciemne, "palone" nuty. Liczyłem wprawdzie na większą owocowość, ale co tam!

W smaku - rozczarowanie. Przede wszystkim olbrzymia kwasowość i nienaturalne stężenie garbników (ludzie! to Merlot!). Poza tym - dość płaskie, zredukowane. Średnio długie. Ze skojarzeń smakowych blisko temu do śliwki w boczku; po otwarciu się może do wiśni... Zawartość alkoholu wynosiła 13%, co nieszczególnie dziwi jak na Merlota - ale akurat to winu nie przeszkadzało. Co w sumie nie miało większego znaczenia - wino okazało się bowiem totalnie niepoukładane, niesmaczne, słabe po prostu.

Wyłączny importer, czyli Alma, chwali się na kontretykiecie, że Marchese Montefusco Sicilia 2010 to wino, w którego smaku można wyczuć owocowe nuty czarnej porzeczki, jagody i smażonych konfitur. Jak dla mnie - albo ktoś wysmażył ten opis tylko i wyłącznie dla celów marketingowych, albo pomylił wina przy butelkowaniu.

Szkoda - tym bardziej, że w Almie kupowałem już naprawdę fajne, niedrogie wina, które z powodzeniem sprawdzały się w różnych sytuacjach.

Z żalem stwierdzam - nie polecam.


niedziela, 4 grudnia 2011

Shell Segal Barkan 2010, czyli jak odnaleźć się na łamach bloga po przerwie

No dobra, basta. Otwieram leniwie oczy, przeciągam się jeszcze, ale nie trwa to długo - jednym zdecydowanym ruchem wyskakuję z mojego posłania, w którym - w sumie dość skutecznie - ukryłem się od winnego bloga na przeszło pół roku. Czas się zbudzić i to na dobre.

Wymieniać tu przyczyny i powody, dla których na pewien czas zawiesiłem blogowe pióro na winnym kołku (korku?) byłoby chyba bezcelowe. Dość powiedzieć, że nie była to Jedna Wielka Decyzja na zasadzie od jutra nie piszę bloga, bo mam ważniejsze sprawy na głowie. Czasowe odejście od pisania było dla mnie bowiem niemal naturalnym krokiem wynikającym trochę z braku czasu, trochę ze zmęczenia materiału (tak, tak - by móc się wreszcie napić bez konieczności ujmowania tego na blogu, a na zwykłej serwetce, kartce papieru, w notesie, za pomocą kilku - kilkunastu lakonicznych słów), trochę też ze względu na moment życiowy, w którym akurat przyszło mi się znaleźć - ten zaś był niepośledni i naprawdę nie miałem głowy do pisania o winie (do czytania zresztą także, choć moje ulubione blogi starałem się śledzić możliwie na bieżąco).

Po co to piszę? W sumie sam do końca nie wiem. Nie zależy mi na tłumaczeniu się z mojej przerwy w pisaniu, czy gorączkowym usprawiedliwianiu swojej internetowej nieobecności jako autor. Nie ta oglądalność bloga :-) Na pewno chciałem zebrać tu tę dłuższą chwilę w jedną całość, spojrzeć na ostatnie półrocze z blogowej perspektywy. Pić wina wszak nie przestałem, co więcej - sporo dobrego w tej materii mnie spotkało. I w sumie dobrze, że nadszedł moment, gdy ponownie zdecydowałem się o tym pisać.

Żeby nie przegadać, przechodzę do meritum (jak - nie przymierzając - pewien znany, niekoniecznie przeze mnie lubiany pieśniarz, mój faworyt wśród narcyzów polskich, a tych, trzeba przyznać, u nas niemało). Zacznę od wina, które piłem wczoraj i dziś. Żeby było śmieszniej - wina, które zdecydowanie odradzam.

Shell Segal Barkan 2010, bo o nim piszę, to klapa kompletna. Co rozczarowuje tym bardziej, że po spróbowaniu wersji z roku 2008, oczekiwania miałem naprawdę spore. No, ale po kolei.

W kieliszku nic niepokojącego nie zauważyłem. Bardzo jasne, złotawe, z oliwkowym refleksem. Powiedziałbym nawet, że wyglądało interesująco - zwłaszcza, ze względu na szczepy (Sauvignon Blanc, Colombard, Muscat). No i - jakby nie było - na swojego poprzednika z 2008.

Nos był jeszcze bardziej frapujący. Kłębiasty, mocno kwiatowy, z wyczuwalną słodyczą. W drugim podejściu zapachniało trochę białymi owocami (gruszka), ale na pierwszym planie cały czas było gęsto i różnorodnie. To, że zapachy momentami ze sobą nie współgrały było z jednej strony zachętą, z drugiej zaś - ostrzeżeniem. Mogło być różnie, ale na pewno miało być mocno.

W sumie, gdyby poprzestać na wąchaniu, Barkan z 2010 byłby fajnym, obiecującym trunkiem. Ja jednak oczywiście musiałem spróbować... Pierwsze co przyszło mi do głowy, to określenie woda kwiatowa. Wino absolutnie słabe, kwasowości zero, słodycz też nie potrafiła się przebić. Jedyne, co zapamiętałem pozytywnego, to jego całkiem smukła, krągła faktura, ale i ona ginęła w ogólnym słabym wrażeniu. Totalnie rozwodniony trunek, bez jakiegokolwiek charakteru, w ogóle niepoukładany. Drugiego dnia nabrał minimalnie lepszych cech, jednak poprawa była tak kosmetyczna, że w sumie nie wiem, czy nie była tylko wytworem mojej wyobraźni, pragnącej by wino po jednej dobie z brzydkiego kaczątka przemieniło się w łabędzia i olśniło mnie swoim smakiem i charakterem.

Szkoda tym większa, że opisywany Shell Segal Barkan 2010 stanowił towarzystwo dla dwóch potraw z łososia, które przez weekend udało się nam przygotować (łosoś w pesto z suszonych pomidorów oraz łosoś w glazurze z sosu teryiaki, ananasa i whisky). Doprawdy, słaba to była kompania, raczej na zasadzie na bezrybiu i rak ryba (nomen omen).

Z żalem stwierdzam - nie polecam.

A zarazem, raz jeszcze oficjalnie i ostatecznie - witam. Mam nadzieję, że na dłużej :-)

wtorek, 3 maja 2011

Winne Wtorki (3): Markus Molitor Zeltinger Himmelreich Riesling Kabinett 2009

Po ostatnim, dość niefortunnym wpisie dot. Winnych Wtorków, miałem krótki, acz treściwy plan. Nadrobić zaległości związane z Mullygruberem i przystąpić do kontynuacji cyklu WW - tym razem z nowo wybranym do degustacji winem - Riesling Kabinett 2009 od Markusa Molitora.

Niestety. Rzeczywistość spłatała mi kolejnego figla (po mocno opóźniającym się kurierze z winem z Australii). Figiel ów jest tyleż uciążliwy, co długotrwały i z tego oto powodu na czas najbliższy będę zmuszony wycofać się z czynnego uczestnictwa w Winnych Wtorkach. Inicjatywę rzecz jasna całym sobą popieram; w najbliższej przyszłości bliżej mi będzie jednak do sympatyka, niż do zaangażowanego uczestnika.

Z kronikarskiego obowiązku będę odnotowywał tu kolejne edycje WW, linkując zarazem do opisów pozostałych zaangażowanych w zabawę blogerów. Mając przy tym nadzieję, że gdy już wrócę do czynnego w niej uczestnictwa, i tu zajrzy parę osób, chcących skonfrontować ze sobą parę opisów tego samego wina.

Miłej lektury:

Amarone
Białe nad czerwonym
Czerwone czy białe?
Kontretykieta
Nie zawsze wina
Jongleur
Książka i Wino
Nasze-wina.pl
Sstarwines
Uncle Matt in Travel
Viniculture

wtorek, 19 kwietnia 2011

Winne Wtorki (2): Mullygrubber Semillon Chardonnay 2010

Mamy drugi Winny Wtorek, więc czas przystąpić do... linkowania. Niestety, wino, które zamówiłem w ubiegłym tygodniu jest jeszcze w drodze (sic!), stąd miast opisu wrażeń i wyrażenia opinii pozostaje mi tylko wrzucenie linków do postów, które napisali pozostali blogerzy zaangażowani w naszą zabawę. Postaram się nie czytać za wiele z ich recenzji, starając się być jak najbardziej subiektywnym, przygotowując swój opis. Mam nadzieję, że do następnego WW Mullygrubber do mnie dotrze :-)

Miłej lektury:




wtorek, 5 kwietnia 2011

Winne Wtorki (1): McGuigan Estate Shiraz 2009

Pierwsze koty za płoty! Winne Wtorki oficjalnie rozpoczęte, butelki australijskiego shiraza od McGuigana w paru polskich domach odkorkowane, można zacząć degustację!

Z tego co zdążyłem zauważyć, większość (wszyscy?) zainteresowanych zdążyła już opisać swoje wrażenia po degustacji pierwszego wspólnego - wirtualnie rzecz jasna - wina, stąd by być w stu procentach subiektywnym, powstrzymałem się od czytania ich opinii. Co przyszło mi z niemałym trudem. Stąd więc, by zaś dłużej się nie męczyć i móc zapoznać się z notkami degustacyjnymi wszystkich uczestników naszej zabawy, dorzucam swoje trzy grosze do dyskusji.

Kieliszek - kolor pełnej czerwieni, tu i ówdzie z ciemniejszym refleksem. Choć całość nieprzesadnie przekonująca; od shiraza oczekiwałbym bardziej zdecydowanej barwy. Mętnawe.

Charakter szczepu od razu za to czuć w nosie. Aromaty wędzone, w tle skojarzenia tostowe. Po zakręceniu kieliszkiem jest... gorzej. Buchnęło wędzarnią, zaplątały się tu i ówdzie czerwone przejrzałe owoce. Zrobiło się mało świeżo, widoki na dobre wino - marne.

Na podniebieniu zaskoczenie - jest całkiem (jak na wrażenia aromatyczne) nieźle. Wino jest stosunkowo miękkie, nieźle ułożone, momentami wręcz pluszowe. Wyważona, średniej długości końcówka współgra z miękkimi, niemal niezauważalnymi taninami. Zniknęły szorstkie i nieprzyjemne wrażenia znane z aromatu. Oto w ustach mamy bowiem całkiem niezłe, nowoświatowe, oparte na fajnej kwasowości i smaku dojrzałych czerwonych owoców wino. Nic filozoficznego, choć prostackim też bym go w sumie nie nazwał.

Moje odczucia po pierwszej odsłonie Winnych Wtorków są ambiwalentne. W skrócie próbowany shiraz można by określić tak: oko nieprzekonujące, aromat momentami odstręczający, usta poprawne choć bez większych zachwytów.

Werdykt? Ujdzie. Choć jednak trochę za drogo jak na takie wino (45 zł).

***
Z kronikarskiego obowiązku - z uwagi na aktualnie niedostępny dla mnie rocznik 2008, w Winny Wtorek opisałem wino z rocznika 2009 (również dopuszczonego do naszej zabawy).

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

(Nie)winne wtorki

Gdy (nie tak znowu dawno temu) czytałem podsumowanie 2010 roku na blogu Białe nad Czerwonym, rzuciła mi się w oczy uwaga autora tycząca się nowo powstających winnych wortali, który przy szczerze wyrażanej dla nich aprobacie konstatował, iż za dużo w polskim winnym internecie dowódców, za mało zaś Indian.

Minęły trzy miesiące z niewielkim okładem i wygląda na to, że mamy pierwszą jaskółkę. Oto Kuba z bliźniaczo nazwanego (choć będącego w stu procentach odrębnym i równie ciekawym internetowym bytem) bloga Czerwone czy Białe postanowił skrzyknąć paru blogerów piszących o winach i skupić ich wokół, co tu dużo gadać, doprawdy interesującej inicjatywy, nazwanej Winnymi Wtorkami.

Choć blog to nie wortal (a może właśnie dlatego?), nie sposób przejść obok pomysłu Kuby obojętnie. Sednem pomysłu jest bowiem jego prostota. Oto w każdy pierwszy i trzeci wtorek miesiąca grupa zrzeszonych wokół idei Winnych Wtorków blogerów odkorkuje butelkę tego samego wina (wcześniej wskazaną przez kolejnych uczestników zabawy), by opisać wrażenia na swoim blogu. W ten sposób będziemy uczestniczyć w swego rodzaju wirtualnej degustacji, publikując nasze opinie (mam nadzieję, że będą skrajnie różne) i wyrażając głośno zdanie na temat degustowanego wina.

Cel? Pewnie można by wskazać parę. Próba integracji środowiska, zaprezentowanie Czytelnikom różnorodności opinii na temat tego samego wina  (często pomaga to "odczarować" świat win dla ludzi nie interesujących się nimi bliżej), pokazanie, że ludzie piszący o winach na blogach potrafią razem stworzyć coś fajnego i ciekawego... Nie mniej istotne wydaje mi się uczestnictwo we wspólnej degustacji - wprawdzie wirtualnej, ale zawsze (w co wierzę) frapującej i inspirującej.

Jak do tej pory chęć do udziału w zabawie wyrazili:


no i ja

Startujemy już jutro. Jeśli kto chętny do czynnej partycypacji - niech śle maila wprost do Kuby. Pozostałych zapraszam do czytania i komentowania, nie tylko tu, ale i na każdym z powyższych blogów.

Do wtorku!

sobota, 19 marca 2011

Io Teroldego Vallagarina Armani IGT 2008



Nazwa: Io Teroldego Vallagrina Armani IGT 2008
Pochodzenie: Włochy
Region: Trydent
Apelacja: Vallagarina, IGT
Szczepy: Teroldego
Rocznik: 2008
Zakup: Alma (Renoma), Wrocław
Cena: ok. 40 zł




Niedawno próbowane przeze mnie wino z Trydentu było moim debiutem w materii szczepu teroldego. Sam fakt, że nie miałem okazji obcować z nim nigdy wcześniej był dla mnie wystarczającym powodem do sięgnięcia po butelkę trunku  z winnicy Armani. Jak niebawem się okazało, grona z tego rodzaju mają swoją własną niebanalną historię, co uczyniło degustację jeszcze ciekawszą. Do rzeczy zatem.

Trunek w kieliszku prezentuje się klarownie. Barwa rubinowa, ładnie się mieni, tu i ówdzie wpada w matowy kolor dżemu truskawkowego.

Pierwszy kontakt z aromatem wina to przede wszystkim skojarzenia z dymem i tytoniem; nuty owocowe zdecydowanie w drugim planie, mocno zredukowane. Gdy wino pooddychało, wyczułem aromaty ciemnych owoców, z śliwką na czele. W dalszym ciągu zdecydowana przewaga nut dymnych i skórzanych.

Usta mocno kwasowe, żywe, niesforne. Trunek zdaje się być chropowaty (choć tanin niewiele), może otworzyłem tę butelkę nieco za wcześnie? Wino długie, z przesiąkniętym goryczką finiszem; owocu początkowo nie uświadczysz. Charakterne.

Im dalej w las - tym lepiej. Wino stało się miękkie, chropawe ziołowe nuty w finiszu wygładziły się, budowa nabrała większej mocy, przy zachowaniu eleganckiej krągłości. Pojawiły się też nuty jeżynowe, co ciekawie spięło w całość pozostałe wrażenia.

Jak nic wino na długie godziny. Polecam bez cienia wątpliwości - sam zaś zabiorę się zapewne za dalszą eksplorację tematyki teroldego. Wszelkie sugestie w temacie mile widziane :-)

niedziela, 9 stycznia 2011

Trivento Shiraz Malbec 2009


Zazwyczaj, gdy będąc w towarzystwie nastrój nie sprzyja kontemplowaniu winnego trunku (umówmy się, że nie zawsze jest czas na wino trudne), decyduję się na butelkę któregoś z reprezentantów Nowego Świata, tusząc, iż zaproponowane wino spodoba się obecnym, ja zaś nie będę zmuszony nabywać Carlo Rossi, czy innej Sophii. No i przy okazji spróbuję kolejnego przyjemnego, nietrudnego i smacznego wina, co samo w sobie także bywa przedmiotem mojego szczególnego zainteresowania. Tak też - pokrótce rzecz ujmując - doszło do zakupu argentyńskiego Trivento.

W kieliszku wino nie zachwyciło, choć wyglądało przyzwoicie; kolor średnio dojrzałej wiśni, klarowne, może trochę nazbyt rozwodnione jak na Malbeca.

Nos dość jednowymiarowy; skojarzenia głównie pikantne. Na pierwszym planie trochę za dużo alkoholu, choć może temperatura wina była ciut za wysoka.

Usta to przede wszystkim żywa kwasowość, choć brak równoważącej jej słodyczy; wino zdaje się być nieułożone. Mało owoców, niewiele też czuć smaków charakterystycznych dla Shiraza. Przeważają aromaty ciemne (czekolada?). W dłuższej perspektywie niedojrzała wiśnia. Finisz długi; na plus zdecydowanie należy zaliczyć fajne, miękkie garbniki.

Trivento Shiraz Malbec 2009 okazało się słabym winem, przede wszystkim ze względu na swoją małą owocowość i ogólny brak harmonii (czyli de facto tych elementów, które stanowią o ogólnie pojętym charakterze win z Nowego Świata). Miękkie taniny i skojarzenia z czekoladą to trochę za mało.

piątek, 7 stycznia 2011

Thummerer Egri Bertram Cuvée 2006

Dłuższa chwila upłynęła od momentu, w którym ostatni raz piłem węgierskie wino. Szczerze powiedziawszy, w ramach bloga Węgry kojarzą mi się przede wszystkim z winiarnią Borpince i rewelacyjnym Olaszrizlingiem z Somló z 2004 roku, który uznałem za najlepsze białe wino przed dwoma laty (właśnie się zorientowałem, że nie było tu jeszcze ani słowa o Egri Bikaverze, zaś o Tokaju przydarzyło mi się wspomnieć tylko raz i to też przy okazji; ot na przekór węgierskim stereotypom :-)). Tym chętniej odkorkowałem butelkę z madziarskim trunkiem; tym razem padło na Thummerer Egri Bertram Cuvée 2006.

Z kronikarskiego obowiązku - egerskie wino to blend trzech szczepów; mamy w nim Kékfrankosa, jest także Blauburger oraz Merlot. Trunek pochodzi od Thummerera.

Oko wiśniowe, w pewnym stopniu przyczernione i mało klarowne. Choć - oddajmy sprawiedliwość - wino zdaje się być nieco wodnite.

Nos w pierwszym kontakcie rozczarowuje - syntetyczny, kompotowy, wiedzie skojarzenia wprost do przesłodzonego dżemu wiśniowo-malinowego. W dłuższej perspektywie jednak zyskuje, nabierając ciemniejszych odcieni czekolady i śliwki.

W ustach wino zdaje się być jeszcze zielone, niedojrzałe (rocznik 2006!); jest lekkie, wodnite, w niedługim finiszu gryzie cierpkimi i zielonymi taninami. Gdy wino pooddychało, nabrało walorów pozytywnych, na czele z ciekawymi, suchymi i lekko trzeszczącymi garbnikami. Na pierwszym planie wyodrębniły się, mocno zredukowane na początku, aromaty bzu i dzikiej róży. Wino chropowate, niepokorne, z całą pewnością z charakterem.

Thummerer Egri Bertram Cuvée 2006 okazał się ciekawym winem z potencjałem; biorąc pod uwagę to jak się rozwijało, zdecydowanie zalecam dekantację. Kontrowersyjny i intrygujący trunek.

czwartek, 6 stycznia 2011

Pierwsze koty za płoty

Ostatnie święta Bożego Narodzenia wspominam szczególnie ciepło. Pomijając szereg powodów, o których pisanie tu nie posiada większego uzasadnienia, chciałbym wspomnieć o jednej szczególnej przyczynie. Oto jeden z moich interlokutorów przy rodzinnym stole mocno zaangażował się w dyskusję o winie i pochodnych. A że naprawdę miał wiele do powiedzenia (na stałe pracuje w Orlando, gdzie jest cenionym szefem kuchni), rozmowa była zdecydowanie interesująca.

Z naszej dyskusji wyniosłem wiele. Co jednak ważniejsze (również w kontekście bloga), stała się ona dla mnie bezpośrednią inspiracją do zorganizowania niewielkiego winiarskiego eventu, czyli pierwszej prowadzonej przeze mnie degustacji win. Którą przeprowadziliśmy w gronie 8 osób, rozpoczynając niedawny wieczór sylwestrowy.

Próbowaliśmy czterech win - Kendermanns Riesling Kabinett 2008, Cono Sur Gewürztraminer 2010, Michel Torino Cabernet Sauvignon 2009 i Castello Monaci Pilùna Primitivo 2009. 


Bezapelacyjnie zwyciężył Riesling, który przypadł do gustu wszystkim zebranym, bez wyjątku. Ba - w mojej ocenie było to najlepsze białe wino, jakie piłem w 2010 roku. Docenione zostało także próbowane przez nas Primitivo, choć w tym przypadku werdykt był niejednomyślny, a i na oceny pozytywne wino musiało chwilę poczekać (zdecydowanie trzeba dać mu pooddychać). Kontrowersyjny był chilijski Gewürztraminer, szalenie młode wino; w nosie bardzo aromatyczny i obiecujący, w ustach niestety mocno zielony i niedojrzały. Myślę, że za rok będzie spokojnie można do niego wrócić. Najsłabsze oceny zebrał argentyński Cabernet Sauvignon, który oceniony został jako nijakie i nieprzekonujące wino.

Sama degustacja trwała około półtorej godziny; wypadła doprawdy interesująco, momentami dochodziło do zażartych sporów o oceny poszczególnych trunków. Co cieszy, chyba udało mi się trochę "odczarować" wino postrzegane nieraz jako trunek, którego degustowanie wymaga wręcz nadprzyrodzonych umiejętności i wiedzy z tajemnych ksiąg. Samo prowadzenie zaś podobnego typu wydarzenia wymaga niemałych umiejętności oratorskich i sporej wiedzy, stąd też sporo jeszcze przede mną :-) W tym miejscu chylę czoła przed zawodowcami, których szczerze podziwiam.

Z drugiej strony - polecam każdemu miłośnikowi wina przeprowadzenie podobnego wydarzenia w gronie przyjaciół, niekoniecznie na codzień obcujących z winami. Fantastyczne doświadczenie. Zaś wszystkim obecnym podczas degustacji, czyli Ani, Agnieszce, Marcinowi, Karolinie, Pawłowi oraz Asi i Pawłowi serdecznie dziękuję - przede wszystkim za cierpliwość :-)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Wehikuł czasu, czyli podsumowanie 2010 roku

Po szaleństwach sylwestrowej nocy (w niepośledni sposób z winem związanej, ale o tym innym razem) czas najwyższy na ostatnie, tradycyjne już zerknięcie przez ramię i przytoczenie co ciekawszych wrażeń z minionego 2010 roku. Wydaje mi się, że tych było niemało, co w sposób oczywisty cieszy. Wybór rzecz jasna subiektywny.

Wino roku - czerwone

Gulfi Nero d'Avola Rossojbleo 2007 - zakupione przeze mnie po dłuższym czasie spędzonym w towarzystwie li tylko trunków austriackich. Szukałem w tamtym momencie wina złożonego, trudniejszego, mogącego dać mi trochę oddechu od charakterystycznych i dość jednowymiarowych win z posiadłości Johanna Gasslera. Otrzymałem to wszystko i jeszcze trochę więcej; próbowane przeze mnie Gulfi to wino ciekawe, zyskujące z czasem, wciągające. Zdecydowanie godne polecenia.






Wyróżnienia: 

Telavi Marani Akhasheni 2005 - wyróżnione de facto z jednego zasadniczego powodu: nie pomnę, bym próbował w ubiegłym roku innego wina półsłodkiego. Już sam ten fakt daje gruzińskiemu trunkowi pewną przewagę. Co jednak dużo ważniejsze - to wino jest po prostu bardzo dobre. Wyważone, wyprodukowane na bazie ciekawego szczepu (Saperavi), niezobowiązujące. W pewien jednak sposób intrygujące (nuty toffi w finiszu). A to wszystko przy nader przystępnej cenie.







Castello Monaci Pilùna Primitivo 2009 - które dostało się do podsumowania rzutem na taśmę; piłem je podczas spotkania sylwestrowego (o czym, zgodnie z zapowiedzią, niebawem będzie szerzej). Arcyciekawe wino; nos wprawdzie zredukowany, jednak usta - świetne. Harmonijne, bardzo interesująco się rozwijające, z dominującymi nutami wędzarni i pieprzu oraz świetnym atakiem garbników. W dłuższej perspektywie wyczułem aromaty ciemnych, czerwonych owoców; zdecydowanie frapujący trunek.





Wino roku - białe

Kendermanns Riesling Kabinett 2008 - w tej kategorii bezsprzeczny i niezaprzeczalny nr 1. Świetna równowaga, subtelna kwasowość, kapitalny finisz. Bardzo harmonijne wino, z jednej strony aksamitne i smukłe, z drugiej zaś nie tracące charakterystycznego dla szczepu pazura, który czyni trunek nieco niesfornym. To wszystko zaś otrzymujemy za butelkę wartą mniej niż 30 zł! Fantastyczny riesling.







Wyróżnienie:

Pinot Gris Jaworek 2009 - świetne wino, bez żadnej taryfy ulgowej dla jego "polskości". Ładny balans, ciekawy nos, bardzo dobrze zbudowane usta. Są aromaty typowe (gruszka, melon), są i elementy nieco bardziej intrygujące (pluszowy, odrobinę "zakurzony", zimny nos). Dobry prognostyk dla win Lecha Jaworka, z których kilka z rocznika 2009 wypadło cokolwiek ciekawie. Co zarazem dobrze wróży polskim winom w ogóle - progres jest widoczny.







Wydarzenie roku

Bez dwóch zdań - Grand Prix Magazynu Wino 2010. Listopadowe spotkanie, podczas którego, dzięki uprzejmości redakcji MW, miałem możliwość wypowiedzieć się na temat najlepszych win 2010 roku w Polsce, wspominam bardzo dobrze.Winiarskich wydarzeń w kraju mamy coraz więcej (i dobrze!), jednak w moim odczuciu trudno je porównać ze wspomnianym spotkaniem; głównie ze względu na realną możliwość oceny próbowanych win. Co dla blogera nadal pozostaje bardzo istotnym faktem.

Blog roku

Jako, że bloga sam prowadzę, często i chętnie zaglądam cóż ciekawego ma do powiedzenia "konkurencja" :-). A że ma do powiedzenia bardzo dużo i najczęściej bardzo interesująco, pomyślałem, że wskażę w tym miejscu 3 blogi, które w 2010 roku odwiedzałem najczęściej. Starając się autorom zanadto nie słodzić.

Moje Wina - w moim odczuciu absolutnie bezkonkurencyjny. Jest ciekawie, dowcipnie, merytorycznie. Co więcej - pomysł cały czas jest rozwijany. Zainteresowanych odsyłam do Wine Zine, czyli kontynuacji i rozszerzonej wersji bloga.

Wine Notes - czyli jak z prostego dziennika internetowego dokumentującego spróbowane wina zrobić bloga, na którym relacje podróżnicze mieszają się z felietonem, a winne dylematy sąsiadują z opisem winiarskich wydarzeń w skali kraju. Wszystko na niezmiennym, wysokim poziomie.

Białe nad Czerwonym - gdzie wino jest pretekstem do poznawania i opisywania coraz to nowych wrażeń. W większości rzecz jasna związanych z winem właśnie, zdarzają się jednak i inne alkohole (nalewki, piwa), czasem autor zahaczy o stricte kulinarny temat (jak gęsina), bywa, że zachęci do przeczytania książki (oczywiście związanej z kuchnią). Całość z silnym wskazaniem na Italię.

Rozczarowanie roku

Ceny win w Polsce - choć sporo mówi się o rosnącej konsumpcji wina w naszym kraju, udanie debiutują na szerokim rynku rodzimi winiarze, tematycznych blogów zaś przybywa, poziom cen w dalszym ciągu potrafi odstraszyć konsumentów od półek z winnym asortymentem. Ze szczególnym wskazaniem (niestety) na wina polskie, za które wszyscy sporo przepłacamy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że sytuacja ulegać będzie systematycznej poprawie, choć na większe zmiany w temacie specjalnie się nie nastawiam. W tym kontekście udanie radzą sobie dyskonty (z "Owadem" na czele), proponujące nierzadko ciekawe wina w przystępnych cenach.