Tak się dobrze składa, że w trakcie Świąt wychyliłem kilka doprawdy ciekawych kieliszków. Na nie też przyjdzie pora na blogu - dziś bowiem dwa słowa o winie, które piłem chwilę wcześniej, podczas corocznego pieczenia pierników. Odkorkowaliśmy wówczas z Anią pochodzące z Montagne-Saint-Émilion, Chateau Fonguillon 2005.
Wspomniane wino to kupaż czterech szczepów, z których przeważa (co nie dziwi w kontekście apelacji) Merlot, którego w winie znajdziemy aż 70%. Poza tym - Cabernet Franc (15%), Cabernet Sauvignon (12%), Malbec (3%). Oczekiwania? Raczej średnio wygórowane; zależało nam na nietrudnym trunku, który jednak będzie mieć swój charakter. A werdykt? To akurat złożona kwestia.
Pierwsze wrażenia były raczej na plus, choć bez większych zachwytów - ciemne w kieliszku, zdecydowane w nosie, taniczne i zadziorne na podniebieniu. Dość wyraźnie w smaku zarysowywały się owoce, jednak momentami trudno było im przebić się przez alkohol (13%), który dominował nad całością. Wino długie; po pooddychaniu nabrało jeszcze ciekawszego charakteru.
W miarę upływu trunku z butelki kwestia jednoznacznej oceny Chateau Fonguillon stawała się coraz bardziej frapująca. I to nie ze względu na zawartość alkoholu, ale pewnie nie pozostało to bez znaczenia. Wino zdecydowanie nie służyło do beztroskiego przepijania, choć do medytacyjnego charakteru było mu daleko Czyli w sumie coś, na co liczyłem. Na pewno miało swój charakterystyczny rys - czego także w sumie oczekiwałem. Teoretycznie wszystko więc grało. A praktycznie?
Krótko - nie do końca odpowiadały mi smaki i aromaty, wśród których liczyłem na większą różnorodność i zdecydowanie bardziej wyczuwalną owocowość. Jasne, nie można mieć wszystkiego. Inną rzeczą jest, że chciałoby się. Żeby jednak nie wyjść na totalnego malkontenta, z czystym sumieniem mogę napisać, że Chateau Fonguillon 2005 to całkiem przyzwoite wino, ze swoistym charakterem. Stosunkowo płaskie, jednak w swoim segmencie cenowym zadowalające.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz