poniedziałek, 30 listopada 2009

Deski serów debiut, czyli kolejny wieczór winem znaczony

Nie tak dawno temu (umówmy się jednak, że nie wczoraj) zdobyliśmy się z Anią na zorganizowanie kolejnego wieczoru z winem w tle. Zaproszeni znajomi o formie spotkania zostali skutecznie poinformowani, co odnotowałem z radością, odbierając od nich płaszcze i jednocześnie przyjmując kolejne butelki, które miały być rzeczonego wieczoru sukcesywnie odkorkowywane.

Spotkanie postanowiliśmy z Anią uświetnić także i kulinarnie, co (przyznam z właściwą sobie skromnością) nam się udało. Żeby nie było wątpliwości - menu ułożyła i wdrożyła Ania; ja zadbałem ledwie o deskę serów, z pokorą oddając pole kulinarne narzeczonej (nie na stałe, żeby była jasność). Imprezie wyszło to na dobre - powodzeniem cieszyła się zwłaszcza pyszna sałatka z selerem naciowym w roli głównej oraz - a jakże! - fantastyczna pasta z awokado dekorująca grzanki, co ostatnimi czasy jest naszą ulubioną przekąską.

Same wina wyglądały zaś tak:


A jak smakowały? Po kolei:

Nazwa: Grão Vasco
Pochodzenie: Portugalia
Region: Dão
Apelacja: Denominação de Origem Controlada
Szczepy: Jaen, Tinta Roriz, Touriga Nacional
Rocznik: 2005

Wino, które mieliśmy pić okazję z Anią już w Portugalii. Spróbuję ocenić, nie zaglądając w pożółkłe karty mojego kajetu, na których opisy poszczególnych trunków coraz bardziej się zacierają (muszę w końcu zdobyć się na blogowe podsumowanie portugalskich wojaży) - ciekaw jestem bowiem porównania wrażeń.

Zaku
pione w Polsce Grão Vasco otworzyło nasze spotkanie. Jasnoczerwony kolor, klarowna prezencja, wiśniowa, jasna barwa. W aromacie nuty owocowe, lekkie, momentami rozproszone. W smaku przede wszystkim wiśnie, wzbogacone nienatrętną goryczką. Wino niezobowiązujące, lekkie. Nieszczególnie trudne, ale z drugiej strony niebanalne. Uniwersalne, ale nie prostackie. Nie każde lekkie i przyjemne wino można tak określić. Z ciekawostek: znawcy twierdzą, iż poza wymienionymi przeze mnie szczepami, do produkcji Grão użyto także szczepów Alfrocheio i Tinta Pinheira. Nie mnie polemizować - mnie raczej przyklasnąć za spore pokłady wiedzy i zachęcić pozostałych do przeczytania :-)

Nazwa: Château Laborie Côtes de Castillon
Pochodzenie: Francja
Region: Bordeaux
Apelacja: Appellation Côtes de Castillon Controlée
Szczepy: Merlot, Cabernet Sauvignon
Rocznik: 2005

Tym razem trunek z klasycznych, powszechnie znanych szczepów. Z drugiej strony - mocno wielowymiarowych (żeby nie było za łatwo). Wino zakupione w ramach wymyślonej przez Almę serii Portraits. O czym wspominam z, było nie było, kronikarskiego obowiązku.

W kieliszku o ton ciemniejsze od opisywanego tu portugalskiego poprzednika. Czerwień jest bardziej dostojna, ma więcej odcieni. Nos nasycony, ciemny, także z owocami. Na języku coś, co nazywam szlachetną goryczką. Pociągłe, smukłe o pełnym ciele. Mocne taniny i długi fini


Nazwa: Le Château de Corbières
Pochodzenie: Francja
Region: Langwedocja
Apelacja: AOC Corbières
Szczepy:
Rocznik: 2007

Drugie francuskie i zarazem trzecie łącznie smakowane przez nas wino pozostało niestety niewiadome w zakresie użytych w szlachetnym procesie wytwarzania trunku szczepów. Mając głęboką nadzieję, iż wykorzystane grona nie było podejrzanej proweniencji wątpliwego autoramentu, przechodzę do opisu wrażeń.

Najciemniejsza prezencja. Niemal czarna zawartość kieliszka z czasem tylko nieśmiało przebijającym się karminem bądź fioletem. Zapowiedź mocy. Nos równie niepokorny, tchnący powiewem gorzkim, zdecydowanym i potężnym. Na języku potwierdzenie - mocarne, silnie nasycone goryczką taniny harmonijnie korespondowały z wyraźnym posmakiem beczki i "wędzonym" charakterem całości. Tu nie ma mowy o żartach.

Nazwa: Templum Cabernet Sauvignon
Pochodzenie: Hiszpania
Region: La Mancha
Apelacja: Tierra de Castilla
Szczepy: Cabernet Sauvignon
Rocznik:

Po wytoczeniu najgroźniejszego oręża i winie niezwykle silnym, bałem się kolejnego trunku, wierząc w niezbadane moce każące odkorkowywać kolejne butelki zgodnie z ich wewnętrzną siłą i charakterem. Podświadomie czułem jednak, że hiszpański Cabernet Sauvignon przyniesie odrobinę wytchnienia i oddechu. Na szczęście - nie pomyliłem się.

Jaśniejsze w kieliszku, nęcąco miękkie w nosie, genialnie owocowe na języku - właściwie ten opis by wystarczył. Dawno nie piłem tak fantastycznie owocowego wina, oddającego naturalne aromaty właściwe czerwonym darom natury. Czereśnie, maliny, a nawet i truskawki. To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w cudownie kojącym i niewyobrażalnie nasyconym hiszpańskim Templum.

***

Właściwie każde z wyżej opisanych win z jakiegoś powodu godne jest polecenia. Gwoli sprawiedliwości nie piliśmy wina bezsprzecznie genialnego (mój zachwyt Templum kładę na karb pragnienia odreagowania po charakternym i bezkompromisowym Le Château de Corbières), tym niemniej nie przydarzyło się także nic godnego ubolewania. Wina wystawały jednak ponad przeciętną - pod tym zdaniem z czystym sumieniem (a także i z radością) niniejszym się podpisuję.

***
Deska serów? Pysznie tłusty ser pleśniowy z zieloną pleśnią, dojrzewający w winie twardy i wytrawny ser hiszpański, ser owczy z właściwą takowemu mleczno-słoną oprawą. Był to nasz debiut w tej materii i szczerze powiedziawszy, po krótkiej chwili odrzuciliśmy konwenanse, po kolei próbując każdego sera z każdym winem :-) O połączenia preferowane nie pytajcie - nie zawsze można wynotować wszystko, co by się chciało. Ogólnie wspomnienia i wrażenia jak najbardziej na TAK - to musi wystarczyć jako rekomendacja. Ba, jestem pewien, że wystarcza :-)

środa, 11 listopada 2009

W winnym niedoczasie

Nie da się ukryć, że w dzisiejszym świecie czas jest pojęciem coraz cenniejszym. Im bardziej robi się względny, tym więcej dla nas znaczy. Co i rusz staramy się wydzielić możliwie największą liczbę sekund, minut, godzin, ba - dni nawet, dla kolejnych naszych aktywności. Chcąc spełniać się na wielu polach i w wielu dziedzinach, jesteśmy wręcz skazani na czynienie wszystkiego z przysłowiowym zegarkiem w ręku.

Nie inaczej rzecz ma się w kontekście fascynacji winami. I o ile znajduję wciąż chwile (na szczęście), w których mogę poświęcić się degustacji i smakowaniu nowych trunków, tak z coraz większym poświęceniem i trudem przychodzi mi wykroić choć skrawek czasu na opisanie degustacyjnych wrażeń i doświadczeń. Stąd też wpis niniejszy załatwia kilka trunków za jednym zamachem, trochę nadganiając i nadrabiając zaległości (choć tych nie ubywa - coraz więcej win w moim notesie czeka na skrzętne ich opisanie na łamach bloga). Do rzeczy zatem.

Afrykańskie Hippo Hole polecił mi przyjaciel, wielki miłośnik trunków z czarnego lądu. Sam pewnie bym nie nabył, zwłaszcza, że buszowałem wówczas wśród półek z asortymentem francuskim, mocno wszak nęcącym. Po zdecydowanej rekomendacji ugiąłem się jednak i stałem się posiadaczem wina z Afryki. Czy szczęśliwym, miało okazać się niebawem.

W kieliszku ciemnoczerwony, wpadający momentami w fiolet. Klarowne? Raczej średnio. Nos umiarkowanie nasycony, kwaśno - owocowy. Nuty wiśni, czarnych porzeczek. Jagody? Na etykiecie producent nimi się chwali, ja przyznam szczerze - takowych nie wyczułem.

Na podniebieniu sporo kwasu. Średnia budowa, stosunkowo mocne taniny. Goryczki niewiele, choć jest charakterystyczna. Ogólnie wino jest niezłe - wielkich uniesień nie dostarcza, ale polecić można je z czystym sumieniem.

Kilka dni później, do kolacji na którą wybraliśmy się z Anią do jednej z wrocławskich restauracji, podano nam stołowe wino włoskie. Z uwagi na dania (łosoś, szpinak, indyk, ser) oboje postawiliśmy na białe. Poza dwoma tymi jego przymiotami nie byliśmy ustalić nic więcej na jego temat. Total no name. W sumie ciekawie, zwłaszcza przy degustacji.

W kieliszku lekko mineralne, ładnie słomkowe. Kolor średnio nasycony, acz wyraźny. Nos bardzo ciekawy i złożony: nuty agrestu i zielonych owoców, zaś po uwolnieniu estrów dodatkowo limonki i melona. Czy to na pewno wino stołowe?

W smaku aromaty znajdują swoje potwierdzenie. Czyli ponownie agrest i zielone owoce. W krótkim finiszu wyraźna nuta melonowa. Wino jest oleiste i tłuste w ustach, garbników nie odnotowałem. Samo w sobie zaprezentowało się interesująco, zaś z łososiem skomponowało się wręcz wybornie. Chapeau bas!


Trzecim i ostatnim zarazem winem, które zamierzam dziś opisać jest hiszpańskie Lar de Barros, które nabyłem w Centrum Wina we Wrocławiu podczas trwania akcji promocyjnej dla trunków hiszpańskich. Sporo sobie po nim obiecywałem, do degustacji przystąpiłem niezwłocznie.

W kieliszku prezentuje się bardzo ładnie. Jasny karminowy kolor, jest klarownie, ale i z odpowiednią dozą niepewności. Ciekawie.

Nos bardzo nasycony, wręcz puszysty. Czuć las, jagody, porzeczki, maliny. Bardzo zachęcająco. Drugi nos przynosi totalne zaskoczenie! Wyraźne aromaty beczki wsparte elementem wędzonym i tytoniowym. Owoców próżno szukać - bardzo intrygujące wrażenie.

Na podniebieniu wino zagrało nieprzyjemnie. Gorzkie, palące, z wciąż dominującymi akcentami dębowo - wędzonymi. Bardzo zdecydowane, słusznie zbudowane. Mocarne taniny. W toku otwierania się, wino jeszcze bardziej ujawniało charakter - jak nic niepokorne. Bardzo ciekawy trunek.

W tak zwanym międzyczasie win naturalnie przewinęło się dużo więcej, tym niemniej poprzestanę tu na opisie trzech wyżej wymienionych. Bardzo różnych, dostarczających rozmaitych wrażeń, kolejny raz ujawniających jak nieprzeniknionym światem jest rzeczywistość wina. Jeśli ktoś miał okazję próbować, zapraszam do dyskusji (szczególnie na temat Lar de Barros!). A jak ktoś zna nazwę włoskiego stołowego, zapraszam. Czeka nagroda :-)