środa, 11 listopada 2009

W winnym niedoczasie

Nie da się ukryć, że w dzisiejszym świecie czas jest pojęciem coraz cenniejszym. Im bardziej robi się względny, tym więcej dla nas znaczy. Co i rusz staramy się wydzielić możliwie największą liczbę sekund, minut, godzin, ba - dni nawet, dla kolejnych naszych aktywności. Chcąc spełniać się na wielu polach i w wielu dziedzinach, jesteśmy wręcz skazani na czynienie wszystkiego z przysłowiowym zegarkiem w ręku.

Nie inaczej rzecz ma się w kontekście fascynacji winami. I o ile znajduję wciąż chwile (na szczęście), w których mogę poświęcić się degustacji i smakowaniu nowych trunków, tak z coraz większym poświęceniem i trudem przychodzi mi wykroić choć skrawek czasu na opisanie degustacyjnych wrażeń i doświadczeń. Stąd też wpis niniejszy załatwia kilka trunków za jednym zamachem, trochę nadganiając i nadrabiając zaległości (choć tych nie ubywa - coraz więcej win w moim notesie czeka na skrzętne ich opisanie na łamach bloga). Do rzeczy zatem.

Afrykańskie Hippo Hole polecił mi przyjaciel, wielki miłośnik trunków z czarnego lądu. Sam pewnie bym nie nabył, zwłaszcza, że buszowałem wówczas wśród półek z asortymentem francuskim, mocno wszak nęcącym. Po zdecydowanej rekomendacji ugiąłem się jednak i stałem się posiadaczem wina z Afryki. Czy szczęśliwym, miało okazać się niebawem.

W kieliszku ciemnoczerwony, wpadający momentami w fiolet. Klarowne? Raczej średnio. Nos umiarkowanie nasycony, kwaśno - owocowy. Nuty wiśni, czarnych porzeczek. Jagody? Na etykiecie producent nimi się chwali, ja przyznam szczerze - takowych nie wyczułem.

Na podniebieniu sporo kwasu. Średnia budowa, stosunkowo mocne taniny. Goryczki niewiele, choć jest charakterystyczna. Ogólnie wino jest niezłe - wielkich uniesień nie dostarcza, ale polecić można je z czystym sumieniem.

Kilka dni później, do kolacji na którą wybraliśmy się z Anią do jednej z wrocławskich restauracji, podano nam stołowe wino włoskie. Z uwagi na dania (łosoś, szpinak, indyk, ser) oboje postawiliśmy na białe. Poza dwoma tymi jego przymiotami nie byliśmy ustalić nic więcej na jego temat. Total no name. W sumie ciekawie, zwłaszcza przy degustacji.

W kieliszku lekko mineralne, ładnie słomkowe. Kolor średnio nasycony, acz wyraźny. Nos bardzo ciekawy i złożony: nuty agrestu i zielonych owoców, zaś po uwolnieniu estrów dodatkowo limonki i melona. Czy to na pewno wino stołowe?

W smaku aromaty znajdują swoje potwierdzenie. Czyli ponownie agrest i zielone owoce. W krótkim finiszu wyraźna nuta melonowa. Wino jest oleiste i tłuste w ustach, garbników nie odnotowałem. Samo w sobie zaprezentowało się interesująco, zaś z łososiem skomponowało się wręcz wybornie. Chapeau bas!


Trzecim i ostatnim zarazem winem, które zamierzam dziś opisać jest hiszpańskie Lar de Barros, które nabyłem w Centrum Wina we Wrocławiu podczas trwania akcji promocyjnej dla trunków hiszpańskich. Sporo sobie po nim obiecywałem, do degustacji przystąpiłem niezwłocznie.

W kieliszku prezentuje się bardzo ładnie. Jasny karminowy kolor, jest klarownie, ale i z odpowiednią dozą niepewności. Ciekawie.

Nos bardzo nasycony, wręcz puszysty. Czuć las, jagody, porzeczki, maliny. Bardzo zachęcająco. Drugi nos przynosi totalne zaskoczenie! Wyraźne aromaty beczki wsparte elementem wędzonym i tytoniowym. Owoców próżno szukać - bardzo intrygujące wrażenie.

Na podniebieniu wino zagrało nieprzyjemnie. Gorzkie, palące, z wciąż dominującymi akcentami dębowo - wędzonymi. Bardzo zdecydowane, słusznie zbudowane. Mocarne taniny. W toku otwierania się, wino jeszcze bardziej ujawniało charakter - jak nic niepokorne. Bardzo ciekawy trunek.

W tak zwanym międzyczasie win naturalnie przewinęło się dużo więcej, tym niemniej poprzestanę tu na opisie trzech wyżej wymienionych. Bardzo różnych, dostarczających rozmaitych wrażeń, kolejny raz ujawniających jak nieprzeniknionym światem jest rzeczywistość wina. Jeśli ktoś miał okazję próbować, zapraszam do dyskusji (szczególnie na temat Lar de Barros!). A jak ktoś zna nazwę włoskiego stołowego, zapraszam. Czeka nagroda :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz