sobota, 21 sierpnia 2010

Letnie Reminiscencje, cz.1: Fehervari Somlói Olaszrizling 2004


Skoro słowo się rzekło, czas zasiąść do pisania. Minęły trzy miesiące, wina tu i ówdzie się napiłem, teraz wypadałoby przypomnieć co ciekawsze trunki. Rzeczą oczywistą jest, że wszystkiego na łamach bloga przypomnieć nie zdołam, co nieco jednak udało mi się zapamiętać. Z wydatną pomocą mojego wysłużonego kajetu, rzecz jasna. A że lubię bawić się w serie postów (vide: Austryjackie dylemata), postanowiłem nazwać artykuły przypominające to, co działo się w ciągu mojego blogowego milczenia, Letnimi Reminiscencjami. A co mi tam.

Na pierwszy ogień biorę Fehervari Somlói Olaszrizling 2004. Nie mogłem się oprzeć pokusie ponownego spróbowania tego węgierskiego wina. Uznałem je za najlepsze białe wino, jakie miałem okazję spróbować w 2009 roku; odgrażałem się też wówczas, że w tym roku również je odkorkuję. Trochę celem porównania, trochę z oczywistych względów - jak tu odmówić sobie TAKIEGO trunku?

Wino już w kieliszku cieszy oko. Ładna, miodowa barwa, mieniąca się tu i ówdzie złotym refleksem. Zasadniczo tony ciemniejsze, choć mam wrażenie, że generalnie wino widzę jaśniej, niż zapamiętałem z pierwszego spotkania z Olaszrizlingiem.

Nos pełny, zdecydowany, wielopoziomowy.Trochę kurzu, trochę mokrej skały, w drugi tchnieniu wsparty słodkim syropem. Przy tym zadziorny, nie przesadnie przesłodzony.

Usta to przede wszystkim fantastyczna kwasowość. Oparty na niej kręgosłup trunku utrzymuje wino w ryzach, z jednej strony nie dając się ulotnić coraz lepszym wrażeniom, z drugiej zaś zachęcając do dalszej degustacji. Ciało wyrównane, kruche (acz mocne), świetna koegzystencja słodyczy z goryczą. Pięknie się otwiera, rozszerzając bukiet o delikatne perfumy i kwiaty.

Opis powyższy choć trochę mniej entuzjastyczny od tego z ubiegłego roku, zasadniczo potwierdzić miał jedną kwestię (i mam nadzieję, że ten cel udało się osiągnąć): Fehervari Somlói Olaszrizling z 2004 roku to fantastyczne wino. Kto ma okazję, niech koniecznie spróbuje; satysfakcja gwarantowana!

CDN.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Dobrze jest kiedyś wrócić

Długo zastanawiałem się jak rozpocząć tę notkę. W końcu od maja minął już kawał czasu, ja zaś ostatnio zaglądałem tu właśnie w maju. Nie da się ukryć, że trochę wyszedłem z wprawy. Czas jednak wrócić i tchnąć choć trochę życia w lekko zmurszałe progi bloga. Wina wszak pić nie przestałem, co więcej - podczas mojej nie do końca planowanej na blogu nieobecności, tu i ówdzie napiłem się doprawdy godnego uwagi trunku, nierzadko w fantastycznym towarzystwie. Za samym pisaniem zdążyłem się mocno stęsknić, mam więc nadzieję, że wracam na dłużej. Krótko mówiąc, witam po przerwie.

Cóż zdążyło mi się przydarzyć w czasie tych, bez mała, trzech miesięcy? Zapraszam na swoistą, niekoniecznie chronologiczną, retrospekcję.

Spotkanie z autorem bloga Białe nad Czerwonym - tak, tak, udało w końcu nam się umówić. De facto moje pierwsze spotkanie z twórcą (w)innego bloga. Spotkaliśmy się w Warszawie, w lubianej i polecanej przeze mnie węgierskiej winiarni "Borpince". Było wino (świetny tokaj i jeszcze lepsze czerwone, którego nazwy przez roztargnienie nie pomnę; w tym miejscu proszę serdecznie autora BnC o pomoc - tę nazwę trzeba ocalić od zapomnienia, przynajmniej mojego), była deska rozmaitości z papryką, wędlinami, pasztetami i serami, była - przede wszystkim - rozmowa. Nie da się ukryć, że mój znakomity interlokutor o winach jako takich wie dużo więcej, zaś opowiada o nich w sposób kapitalny - spotkanie było dla mnie doprawdy fantastyczną lekcją o winnym świecie. Rzecz jasna nie rozmawialiśmy jedynie o trunkach; mam szczerą nadzieję, iż nie było to ostatnie nasze spotkanie. Za które w tym momencie raz jeszcze składam serdeczne dzięki.

Urodziny bloga - trochę przemilczane, trochę zapomniane. Faktem jest, że 27 czerwca 2009 roku cała ta zabawa się dla mnie rozpoczęła. Pisałem wówczas: Blog ten powstał dlatego, że zapragnąłem zmienić wyżej opisany stan rzeczy. Pić wino świadomie, poznawać jego mniej znane oblicza, smakować głębiej. Głupio trochę cytować samego siebie, ale sądzę, że ta myśl dobrze oddaje moją motywację do dzielenia się moimi winnymi przemyśleniami właśnie na blogu. Co z kolei daje doskonały asumpt do coraz lepszego poznawania - wciąż dla mnie nieprzeniknionego - winnego świata (że tak górnolotnie pozwolę sobie zakończyć wątek urodzinowy). Chóralnego "Sto lat" nie było - to tak z kronikarskiego obowiązku...


Wyprawa do Rzymu - z którą wiązałem spore winne nadzieje. Wiadomo - Włochy, Sangiovese, Chianti... Okazało się, że w Lacjum niekoniecznie trafię na wielkie, lokalne wino. Być może nie nazbyt wnikliwie szukałem; dość jednak powiedzieć, że w zestawieniu z obfitującą w tematyczne przeżycia ubiegłoroczną podróżą do Portugalii (na marginesie, wciąż wierzę, że ją tu opiszę) tygodniowa wizyta w stolicy Italii z punktu widzenia enoturysty była raczej skromna. Co nie oznacza, że paru fajnych kieliszków we Włoszech nie wychyliłem; na wspomnienia te również przyjdzie pora. Sam Rzym zaś przepiękny.


Moje urodziny - aby świętowania nie było za mało. Wpadła jedna butelka ciekawego wina; opis znajdzie się na łamach bloga niebawem. Pinot Noir 2007 Saint Clair Marlborough. Czyli mój debiut w materii trunków nowozelandzkich.

Wino - po prostu. Jak napisałem wyżej, parę butelek w czasie mojego blogowego milczenia odkorkowałem, przy kilku zaś skrupulatnie notowałem wrażenia w moim kajecie. Wkrótce ujrzą one światło dzienne w moim internetowym notatniku, zwłaszcza, że (w moim odczuciu) są tego warte.

***

Przydarzyło mi się także zmienić layout strony. Trochę tytułem odświeżenia, trochę zaś dla motywacji do pisania. Ot, zmiany.

Przy okazji, serdeczne pozdrowienia dla autora bloga Wine Notes. Który, jak zauważyłem, niedawno również wrócił do blogowania po sporej przerwie. Tym samym dając mi sporego kopa, bym się sam wziął do roboty :-)

EDIT: Zauważyłem, że figla spłatał mi poprzedni licznik zamieszczony na stronie. Wskutek czego mamy, hmm, nowe otwarcie. I liczymy odwiedziny strony od nowa :-) Poprzedni zatrzymał się gdzieś na 3 500 odsłon - gonimy wynik!