czwartek, 19 sierpnia 2010

Dobrze jest kiedyś wrócić

Długo zastanawiałem się jak rozpocząć tę notkę. W końcu od maja minął już kawał czasu, ja zaś ostatnio zaglądałem tu właśnie w maju. Nie da się ukryć, że trochę wyszedłem z wprawy. Czas jednak wrócić i tchnąć choć trochę życia w lekko zmurszałe progi bloga. Wina wszak pić nie przestałem, co więcej - podczas mojej nie do końca planowanej na blogu nieobecności, tu i ówdzie napiłem się doprawdy godnego uwagi trunku, nierzadko w fantastycznym towarzystwie. Za samym pisaniem zdążyłem się mocno stęsknić, mam więc nadzieję, że wracam na dłużej. Krótko mówiąc, witam po przerwie.

Cóż zdążyło mi się przydarzyć w czasie tych, bez mała, trzech miesięcy? Zapraszam na swoistą, niekoniecznie chronologiczną, retrospekcję.

Spotkanie z autorem bloga Białe nad Czerwonym - tak, tak, udało w końcu nam się umówić. De facto moje pierwsze spotkanie z twórcą (w)innego bloga. Spotkaliśmy się w Warszawie, w lubianej i polecanej przeze mnie węgierskiej winiarni "Borpince". Było wino (świetny tokaj i jeszcze lepsze czerwone, którego nazwy przez roztargnienie nie pomnę; w tym miejscu proszę serdecznie autora BnC o pomoc - tę nazwę trzeba ocalić od zapomnienia, przynajmniej mojego), była deska rozmaitości z papryką, wędlinami, pasztetami i serami, była - przede wszystkim - rozmowa. Nie da się ukryć, że mój znakomity interlokutor o winach jako takich wie dużo więcej, zaś opowiada o nich w sposób kapitalny - spotkanie było dla mnie doprawdy fantastyczną lekcją o winnym świecie. Rzecz jasna nie rozmawialiśmy jedynie o trunkach; mam szczerą nadzieję, iż nie było to ostatnie nasze spotkanie. Za które w tym momencie raz jeszcze składam serdeczne dzięki.

Urodziny bloga - trochę przemilczane, trochę zapomniane. Faktem jest, że 27 czerwca 2009 roku cała ta zabawa się dla mnie rozpoczęła. Pisałem wówczas: Blog ten powstał dlatego, że zapragnąłem zmienić wyżej opisany stan rzeczy. Pić wino świadomie, poznawać jego mniej znane oblicza, smakować głębiej. Głupio trochę cytować samego siebie, ale sądzę, że ta myśl dobrze oddaje moją motywację do dzielenia się moimi winnymi przemyśleniami właśnie na blogu. Co z kolei daje doskonały asumpt do coraz lepszego poznawania - wciąż dla mnie nieprzeniknionego - winnego świata (że tak górnolotnie pozwolę sobie zakończyć wątek urodzinowy). Chóralnego "Sto lat" nie było - to tak z kronikarskiego obowiązku...


Wyprawa do Rzymu - z którą wiązałem spore winne nadzieje. Wiadomo - Włochy, Sangiovese, Chianti... Okazało się, że w Lacjum niekoniecznie trafię na wielkie, lokalne wino. Być może nie nazbyt wnikliwie szukałem; dość jednak powiedzieć, że w zestawieniu z obfitującą w tematyczne przeżycia ubiegłoroczną podróżą do Portugalii (na marginesie, wciąż wierzę, że ją tu opiszę) tygodniowa wizyta w stolicy Italii z punktu widzenia enoturysty była raczej skromna. Co nie oznacza, że paru fajnych kieliszków we Włoszech nie wychyliłem; na wspomnienia te również przyjdzie pora. Sam Rzym zaś przepiękny.


Moje urodziny - aby świętowania nie było za mało. Wpadła jedna butelka ciekawego wina; opis znajdzie się na łamach bloga niebawem. Pinot Noir 2007 Saint Clair Marlborough. Czyli mój debiut w materii trunków nowozelandzkich.

Wino - po prostu. Jak napisałem wyżej, parę butelek w czasie mojego blogowego milczenia odkorkowałem, przy kilku zaś skrupulatnie notowałem wrażenia w moim kajecie. Wkrótce ujrzą one światło dzienne w moim internetowym notatniku, zwłaszcza, że (w moim odczuciu) są tego warte.

***

Przydarzyło mi się także zmienić layout strony. Trochę tytułem odświeżenia, trochę zaś dla motywacji do pisania. Ot, zmiany.

Przy okazji, serdeczne pozdrowienia dla autora bloga Wine Notes. Który, jak zauważyłem, niedawno również wrócił do blogowania po sporej przerwie. Tym samym dając mi sporego kopa, bym się sam wziął do roboty :-)

EDIT: Zauważyłem, że figla spłatał mi poprzedni licznik zamieszczony na stronie. Wskutek czego mamy, hmm, nowe otwarcie. I liczymy odwiedziny strony od nowa :-) Poprzedni zatrzymał się gdzieś na 3 500 odsłon - gonimy wynik!

4 komentarze:

  1. Witam z powrotem, sam też niedługo wracam do pisania. Pozdr!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Tomku za ciepłe słowo, mi również świetnie się rozmawiało. Mam nadzieję w końcu dojechać do Wrocka więc będzie okazja powtórzyć. A co do wina to był to Pinot Noir chyba od Tibora Gala.
    Dobrze, że wróciłeś do blogosfery, biorę się i ja za pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten Tibor to jakaś legenda. Bez ściemy przyznam, że o węgierskich winach nie wiem niemal nic. Nie umiem w każdym razie wymienić żadnego producenta. Ale godność Tibora Gala brzmi mi w głowie gdy tylko ktoś napomknie o Węgrzech. Ostatnio wypatrzyłem też butelkę jego autorstwa w węgierskiej knajpie Deli przy krakowskim Kazimierzu. Nie skusiłem się z 2 powodów - po pierwsze cena, po drugie i tak nie dałoby rady utopionemu w tłuszczu i śmietanie Langoshowi, którego pałaszowałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. To mógł być istotnie rzeczony Pinot; dzięki w każdym razie za przypomnienie, bo do tego wina z pewnością wrócę :-)

    Maciek - osobiście z legendą Tibora nie byłem do tej pory zaznajomiony, jednak może to i dobrze. Pewnie gdybym wiedział wcześniej, do wina podszedłbym trochę inaczej, co w sumie zawsze jakoś tam wykrzywia obraz trunku (wiadomo: legenda, oczekiwania, itp.). Po spróbowaniu "w ciemno" opowieść o Galu brzmi zdecydowanie bardziej wiarygodnie. Wyśmienite wino. Chętnie skuszę się na kolejne.

    OdpowiedzUsuń