niedziela, 24 października 2010

Czy to wina herbaty?

W ostatnim poście, odnoszącym się jakby nie było do minionego lata, pozwoliłem sobie na pójście do przodu i napomknąłem coś o nadchodzącej zimie. Że mróz będzie ciął w policzki, że będziemy się ślizgać po chodnikach i takie tam. Pisałem w kontekście wina białego, odpuściłem więc sobie pisanie o, bardzo zimą pożądanych, winach grzanych. Aromatycznych, przyprawionych goździkami, pomarańczami, cynamonem. Nie pisałem i się doigrałem.


Mahomet nie chciał przyjść do góry, no to góra wzięła i sama pofatygowała się do Mahometa. Najlepsze, że rzeczona herbatka zawiera w sobie ekstrakt z wina czerwonego (oczywiście w ilościach zbliżonych raczej do śladowych), zatem i sens jej istnienia jest w jakiś sposób legitymizowany. Niestety nie jest mi wiadome, jakie szczepy możemy w niej odnaleźć. Lub jaki kupaż szczepów (bo kto wie).

Cała ta para-zimowa historia z winną herbatką w tle przypomniała mi inny ostatni "hit" kulinarny związany z winem.


W przeciwieństwie do czaju, bitek omaszczonych wyżej wymienionym sosem nie próbowałem. A może warto?

Letnie Reminiscencje, cz. 3: Rudolf Müller Riesling Kabinett 2007

Choć jesień mamy tego roku naprawdę piękną, gdzieś tam tęsknię za latem. I do momentów, w których przychodziło mi szukać orzeźwienia, dajmy na to w butelce białego niemieckiego. Tym, z jednej strony lakonicznym, z drugiej zaś trywialnym stwierdzeniem, chciałbym w ramach mojego mini-cyklu o winach z wakacji, opisać kolejny spróbowany przeze mnie wówczas trunek.

To ciekawe, ale pamiętam dobrze dzień, w którym nabyłem tego rieslinga z winnicy Rudolf Müller znad Mozeli. Szukałem czegoś adekwatnego do temperatury panującej w tamto lipcowe popołudnie, z uwagi zaś między innymi na obficie skraplający się na moim czole pot, z definicji odpuściłem sobie czerwone, nie tylko wytrawne. Gdy przechadzałem się wśród półek z asortymentem niemieckim, zdałem sobie sprawę, że mój organizm powiedział "basta!". I stanowczo zaczął domagać się rieslinga, jakiegokolwiek. Wychodząc ze sklepu z opisywanym Kabinettem, miałem tylko nadzieję, że wino nie będzie przekombinowane. Przyznacie, że nie można nazwać tych oczekiwań wygórowanymi.

Jak miało się niebawem okazać, wino okazało się przyjemnie proste (nie prostackie!). Złotawe w kieliszku, naturalnie klarowne, choć z trochę gęstszą łzą. Nos aksamitny, z dominującym na pierwszym planie jabłkiem. Świeży kształt całości. Na podniebieniu rześkie i zielone, ale nie przesadnie kwasowe. Mleczne, oleiste akcenty przyjemnie kontrastowały z zielonym smakiem wina. W dłuższej perspektywie wyczułem aromaty gruszki i melona.

Wino na pierwszy rzut oka bez historii - przyjemne, ot co. Całość podsumować można by krótko. Rudolf Müller Riesling Kabinett 2007 to naprawdę fajnie skrojone wino na lato. I na tym można by poprzestać.

Choć ja mam w głowie jeszcze jedną myśl.

Spróbować tego trunku głęboką zimą. Gdy śnieg będzie trzeszczeć pod nogami, siarczysty mróz szczypać w policzki, a ludzie będą ślizgać się na oblodzonych chodnikach. Bardzo jestem ciekaw jak wtedy posmakuje mi zamknięte w winie orzeźwiające zielone jabłko z melonowym akcentem. Może warto przełamać w ten sposób stereotypy?