Wizyta u znajomych sprzed kilku dni zaowocowała kolejnymi winnymi wspomnieniami. Wspartymi dodatkowo wrażeniami stricte kulinarnymi - oto po powrocie z Płw. Iberyjskiego ludzie poszerzają swoje smakowe horyzonta, dzięki czemu załapaliśmy się z Anią na całkiem fajne tapas, składające się z małych grzanek dekorowanych pastą z tuńczyka i awokado. Bardzo fajnie połączyło się to z zaserwowaną sangrią, stąd też, całkiem naturalnie, powróciły hiszpańskie wspomnienia.
W dalszej części wieczoru przewidziana była degustacja win; chcąc nie chcąc, samozwańczo ogłosiłem się sommelierem wieczoru i pozwoliłem sobie na samodzielny wybór trunków. Niestety, przeliczyłem się z czasem, stąd też, miast skrupulatnie i drobiazgowo pochylić się nad ofertą jakiego specjalistycznego zaułka winiarskiego, miast dumać i wybrednie przebierać między kolejnymi butelkami dla doskonałego efektu już podczas wieczornego spotkania, wpadłem biegiem do pierwszego sklepu na osiedlu, decydując autorytatywnie - biorę Pampas (dla etykiety) i Sophię (dla ceny i na później, kiedy to zmysły skutecznie się rozmywają i degustacja staje się już tylko spotkaniem towarzyskim). Efekt? Oczywisty. Oba wina były bardzo słabe.
Argentyńskie Pampas etykietę ma wprost wspaniałą. Przyznaję, że właśnie dlatego je zakupiłem (pamiętacie kupowanie płyt dla samych okładek?). Nie wczytywałem się w szczegóły, nie sprawdzałem szczepów (swoją drogą do dziś nie wiem, cóż to było, muszę bardziej wnikliwie przetrzebić internetowe magazyny), nie dumałem nad rocznikiem.
Efekt był następujący - w kieliszku czerwień zabarwiona czymś ciemniejszym, nieco nieprzyjemnym, nieco przydymionym. Klarowne, nieprzejrzyste.
Aromat nienaturalny, jakby "kefir truskawkowy" (cytat kolegi dobrze ukazuje naturę trunku). Choć wino mocne, alkoholu nie wyczuwam. Ów sztuczny zapach utrzymuje się i w drugim podejściu, choć wtedy paleta aromatów nieco się poszerza.
W smaku bez wyrazu. Słodkawe (na etykiecie wytrawne...) na języku, szybko ulatniające się w gorzkawym finiszu. Niezdecydowana budowa, słabe akcenty owocowe. Krótko - słabe wino.
Po Pampas - już tylko gorzej :-) Sophia w założeniu miała być butelką "na dobicie", gdy nie liczy się już smak, a sam fakt popijania czegokolwiek. W złudnej swej naiwności po cichu liczyłem, że może oto dojdzie do cudownej iluminacji, że tym razem kupione naprędce tanie bułgarskie okaże się objawieniem, że ta jedna butelka przyćmi wszystko inne. Przeczytajcie to sobie jeszcze raz, sam nie wierzę w to co piszę.
Kieliszek bardzo podobny do Pampas, acz bardziej rozwodniony. Pierwszy nos mdły, coś czereśniopodobnego wespół z bliźniaczym tworem, zmierzającym ku czemuś na kształt truskawki. Nos drugi - słodycz i powtórka z nosa pierwszego. Aromaty wybitnie rozproszone.
Na języku coś jakby winna woda. Słodkawe, mało nęcące, dostarczające towarzystwa sztucznych aromatów owocowych. Charakteru tyleż co finiszu, sami zgadnijcie ile. Rozlazłe ciało.
I to by było na tyle. Usilnie budowana przeze mnie opinia miłośnika win ulatywała równie szybko, co aromaty opisanych tu trunków. Cóż powiedzieć - słusznie. Nauka płynie z tego jedna - nie wybierajcie nigdy win w pośpiechu. Nie opłaca się :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz