niedziela, 9 maja 2010

Austryjackie dylemata - Grüner Veltliner


Konkurs mamy rozstrzygnięty, kolejne butelki odkorkowane, nie pozostaje mi więc nic innego, jak powrócić do opisywania materii na blogu najwłaściwszej. Czyli wrażeń związanych z degustacją wina.

Trzecim z kolei trunkiem pochodzącym z winnicy Johanna Gasslera, który przyszło mi próbować, był Grüner Veltliner. Sam szczep bywa porównywany do rieslinga; nie mnie z tym polemizować. Zainteresowanych odsyłam w miejsca, gdzie znawcy tematu wypowiadają się w temacie (skądinąd ciekawie i frapująco), zaś sam przystępuję do opisu degustacji.

Przede wszystkim słowo "odkorkowane", które padło dwa akapity wcześniej, w przypadku próbowanego GV nie do końca jest adekwatne. Oto zawartość butelki zabezpieczona została bowiem... kapslem. Co jednak w przypadku trunków austriackich aż tak wielkim zaskoczeniem nie jest.

Do rzeczy. W kieliszku widoczne na pierwszy rzut oka bąbelki pozwalają liczyć na mineralną fakturę wina. Barwa jasnozłota z ciekawym, oliwkowym refleksem (było nie było, jednak grüner...). Interesująca właściwość całości - choć trunek jest naturalnie klarowny, widać w nim sporą gęstość i nieco cięższą konsystencję. Ciekawe.

Pierwszy nos: słodkie jabłka, miąższ gruszkowy, świeże (może nieco przejrzałe) białe owoce. Bardziej pasuje mi do wina jesiennego niż wiosennego.

W próbie drugiego nosa wino zagrało bardziej słodyczą niż świeżością. Pojawiły się nuty morelowe i brzoskwiniowe; jabłko jednak wciąż dominuje.

Fajnie kwasowe, złamane w finiszu jesiennym białym owocem - oto pierwsze wrażenia z podniebienia. Słodycz właściwie niewyczuwalna, zdecydowanie góruje nad wszystkim kwasowość. Dominująca i mocna, ale nienatrętna. Wsparta owocowym odczuciem. W stosunkowo wydłużającym się, kwaśno-gorzkim finiszu, również odnaleźć można wyraźne ślady cytrusów.

Pierwsza opinia: wino zdecydowanie nie wybitne. Z drugiej jednak strony - niezobowiązujące. Świeże, ciekawe, z mineralną architekturą, godne wypicia w większym gronie w słoneczny dzień. Choć charakter ma intrygujący, lekko jesienny.

PS. Przy degustacji słuchałem George'a Harrisona - połączenie wyszło doprawdy ciekawe. A skoro jesteśmy już przy temacie muzyki, chciałbym szczerze polecić blog Winogranie (gdzie swoją drogą niedawno wdałem się w dyskusję z autorem o połączeniu wina z muzyką). Warto zajrzeć - by później posmakować i zarazem posłuchać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz