czwartek, 20 maja 2010

Gulfi Nero d'Avola Rossojbleo 2007

Nazwa: Gulfi Nero d'Avola Rossojbleo 2007
Pochodzenie: Włochy
Region:Sycylia
Apelacja: IGT
Szczepy: Nero d'Avola
Rocznik: 2007
Zakup: Wina i Specjały, Wrocław
Cena: 57,50 zł

Jako, że od niemal dwóch miesięcy pijałem wyłącznie opisywane w Austryjackich dylematach raczej lżejsze wina austriackie, odczułem niedawno przemożną chęć spróbowania trunku w naturze swej bardziej złożonego, trudniejszego, który mógłby z jednej strony dostarczyć materiału wielowymiarowego, zmuszającego do zastanowienia, z drugiej zaś ucieszyłby podniebienie swoją siłą i niemałą mocą. Za dobrą radą doświadczonego winnego doradcy, nabyłem butelkę Rossojbleo prosto z sycylijskiej winnicy Gulfi. A jeśli Sycylia, to wiadomo - Nero d'Avola.

Tytułem wtrącenia dodam jeszcze, że degustację Rossojbleo
połączyłem z smakowaniem serów - czyniąc całą operację małym świętem smaku i aromatu. Ot, próba odreagowania po austriackich winnych wojażach. Poniżej tradycyjny opis wrażeń i próba ubrania degustacji w słowa.

W kieliszku barwa ciemna, najbardziej podpada pod bordo. Faktura gęsta, mętna, minimalny stopień klarowności. Mimo wszystko - nie dekantowałem.

W pierwszym nosie aromat jakby schowany; z trudem przebija się przez gęstą zawiesinę wina. Skojarzenia z ciemnymi, czerwonymi owocami, głównie dojrzałej wiśni. Drugi nos cokolwiek ciekawszy, na pierwszym planie pojawiła się mocna, dobrze zbudowana, czerwona porzeczka. W drugim planie nuty garbowanej skóry i wędzarni.

Na podniebieniu wino atakuje natychmiastowo. Mocne, pełne, długie. Wsparte mocarnymi garbnikami; w charakterze swoim ciemne, nieprzejrzyste. Finał długi, choć trochę zmiękczony; idąc w stronę odczuć bliższych synestezji, można by napisać, iż wino jest purpurowe, finisz zaś nieco jaśniejszy i bliższy czerwieni. Kapitalnie się otwiera, zyskując w miarę upływu czasu nieco inną, lżejszą barwę. Podpartą posmakiem pikantnym. Mocna rzecz!


Będąc zdecydowanie kontent po spróbowaniu wina, jego przyszłe połączenie z serami wydawało się bardziej nęcące. Sery nabyłem trzy - każdy o nieco innej charakterystyce.

Najbardziej miękki z nich to Boschetto z truflami, będący mieszanką z mleka owczego i krowiego. Sam w sobie wyborny, z winem skomponował się wręcz wspaniale. Na pierwszy plan w trunku wyszły nuty czerwonych owoców, ładnie się tym samym uwydatniając. Z kolei sam ser dostał jakby kolejnego wymiaru; bardzo głęboki, wyrazisty i długi smak, z wciągającym, ostro-słonym charakterem (czosnek, trufle, mleko). Zdecydowanie rekomenduję!

Drugim w kolei próbowanym serem była piemoncka töma - średnio-twarda, słonawa, delikatniejsza niż swój poprzednik. Z dodającą całości fajnego sznytu, pikantną skórką. W zestawieniu z winem ser zabrzmiał przede wszystkim łagodnie, dając się uspokoić w towarzystwie silnego trunku. Właściwie zagrało to i w drugą stronę, bowiem Rossojbleo w połączeniu z serem z Piemontu również ukazało swoją łagodniejszą stronę. Warto sprawdzić samemu.

Pecorino Nerone - to ostatni z degustowanych tego wieczoru serów. Najtwardszy, pochodzenia owczego. W opisywanym zestawieniu mocno wpłynął na wino, czyniąc je jeszcze mocniejszym, bardziej zdecydowanym, wysuwającym na pierwszy plan nuty kwasowe i pikantne. W finiszu aż nieprzyjemne. Sam ser łącząc się z trunkiem, zyskał nieco na architekturze, która stała się ciekawie nienatleniona i chropowata. Fajnie zagrały taniny, podsuszając nieco ser, któremu wyraźnie to się przydało. Kontrowersyjna fuzja.


***
Opisaną wyżej degustację jednoznacznie oceniam jako bardzo dobrą, momentami wręcz doskonałą. Wino okazało się godne polecenia, same sery również. Wybitnym połączeniem nazwać z czystym sumieniem mogę zestawienie Rossojbleo wespół z Boschetto z truflami. Oby jak najwięcej takich fuzji.

niedziela, 16 maja 2010

Austryjackie dylemata - And the real Winner is...

Czas podsumować moją austriacką przygodę. Najsampierw słówko wyjaśnienia, skąd słowo "real" w tytule notki. Otóż podobnie zatytułowanego posta zdarzyło mi się już raz popełnić; wówczas pisałem o zwycięzcy mojego mini-konkursu dotyczącego cen gasslerowskiego pakietu. Tym razem - aby uniknąć wątpliwości - mamy okazję do poznania trzech najlepszych z sześciu próbowanych win.

3. Brązowy medal i wywalczone rzutem na taśmę miejsce na "pudle" przypadło Welschrieslingowi. Głównie za bardzo ciekawy i złożony - jak na takie wino - nos. Tęgie ciało, fajny kwasowy owoc - to także zagrało na plus dla Welschrieslinga. Który w sumie okazał się winem nie nazbyt wymagającym, a jednak w pewien sposób intrygującym.




2. Miejsce drugie, a zarazem i srebro zdobył Zweigelt. Przede wszystkim za sprawą zaskakującej wielowymiarowości. Ładne oko, bogaty nos, frapujące podniebienie. Wędrujące co i rusz w różne strony skojarzenia (LBV!), zdecydowanie pozytywne odczucia - a to wszystko po określeniu w pierwszej rundzie wina jako "mdłego". Dobrze, że miałem drugą szansę obcowania z tym winem - jest naprawdę niezłe.



1. Nie mogło być inaczej. Zachwycił w rundzie pierwszej, potwierdził to wszystko w rundzie finałowej. And the real Winner is Weissburgunder - cóż więcej pisać? Ma wszystko to, co mieć powinno; kwasowość, naturalnie miękki charakter, owoce. Ładny bilans, takaż faktura. Wino godne polecenia, do wypicia przy niejednej okazji. W moim mini-panelu zasłużone złoto.

***
Po zakupieniu 12 butelek z 6 rodzajami win z austriackiej posiadłości Johanna Gasslera (rocznik 2008) i opisaniu wielu wrażeń degustacyjnych, czas zakończyć, zainaugurowany półtora miesiąca temu cykl Austryjackie dylemata. Przede mną mnóstwo butelek do odkorkowania (kilka zresztą przydarzyło się jeszcze w trakcie opisywania Austriaków) i tyleż do opisania; pewnikiem już z innych winnych krain. Co nie znaczy, że o Austrii zapomnę.

Dzięki Wszystkim za głosy w dyskusji - każda wypowiedź to dla mnie spora inspiracja. Jeśli tylko ktoś miał (lub mieć będzie) sposobność do spróbowania któregoś z przedstawionych win, chętnie poznam opinię, do której opublikowania zachęcam.

Austryjackie dylemata rocznika 2008 uważam za rozstrzygnięte.

Austryjackie dylemata - Weissburgunder


Niepostrzeżenie znaleźliśmy się na ostatniej prostej Austryjackich dylematów. Oto przychodzi mi opisać ostatnią butelkę z mojej gasslerowskiej kolekcji, Weissburgundera. Później już tylko powrót do wszystkich wspomnień, chwila zastanowienia i werdykt - mający na celu wskazanie najciekawszych moim zdaniem trunków Gasslera z 2008 roku. Czy to komuś się przyda, jest kwestią wtórną, natomiast chętnie porównałbym moją opinię o poszczególnych winach z kimś innym. Ochotnicy mile widziani :-)

Do rzeczonego pinota podszedłem wręcz z ekscytacją - w moim roboczym kajecie przy opisie poprzedniej butelki znalazłem jedno tylko słowo: "Najlepsze!". Ha, czy i tak mnie porwie tym razem? Oto i zagwozdka.

Zatem do rzeczy. Barwa jasnożółta, pełna, naturalna. Mieni się tu i ówdzie refleksem zielonkawym. W oczywisty sposób klarowne.

Pierwszy nos pełny a zarazem i delikatny. Skojarzenia: kwiaty, białe owoce, może morele. Nos drugi bardzo przyjemny; zmiękczony pastelowym gruszkowo-morelowym aromatem.

Na podniebieniu słodkawe z fajnymi akcentami kwasowości. Te kwasowe wtrącenia przypominają mi Welschrieslinga, natomiast tu ich charakter nie jest tak ekspansywny; wyraźnie utrzymane są w ryzach. Smaki tożsame z aromatami, budowa średnia, zbilansowana. Oleiste. W długim i wyrazistym finiszu kolejna doza zmiękczenia, dająca winu kilka wymiarów.

Wino ciekawie otworzyło się lekkim skojarzeniem z melonem; nabrało także więcej goryczki. Jak dla mnie - naprawdę dobrze stworzony trunek; jestem w 100% za!

sobota, 15 maja 2010

Austryjackie dylemata - Welschriesling

Byłem bardzo ciekaw tego wina. Welschriesling bowiem podczas pierwszej rundy degustacji trunków z mojego austriackiego pakietu zaprezentował się bardzo dobrze, by nie powiedzieć wyśmienicie. Jako, że moje notatki z tamtego okresu pozostają jednak dość ascetyczne (dosłownie kilka skreślonych pospiesznie słów-kluczy), na moją ich dzisiejszą interpretację patrzę nader podejrzliwie, będąc skłonnym raczej uznać za prawdziwe to, co wydarzy się z drugą butelką WR. I co opisane zostało poniżej.

W kieliszku jednorodna, złotawa barwa. Klarowne i bez zbędnych, rozpraszających refleksów innej proweniencji. Bąbelków parę, pojawiły się raczej z przyzwoitości, niż w roli zwiastunów szczególnych mineralnych przymiotów trunku.

Pierwszy nos kłujący, bardzo świeży, z wyraźnym atakiem aromatu jabłkowego. W drugim planie czai się element zakurzony, jakby pylisty - co może czynić to wino wielkim, jednakowoż może je także pogrążyć. Robi się ciekawie.

Nos drugi: powtórka pierwszego z fajnym, kwiatowym wtrętem. Bardzo ciekawy, zimny aromat (wino nie było przesadnie schłodzone - to raczej właściwość zapachu, niż po prostu temperatura trunku). Coraz lepsze rokowania.

Na podniebieniu przede wszystkim owocowa kwasowość, wsparta znanym z próby pierwszego nosa zakurzonym odczuciem. Solidne ciało, to bez wątpienia najtęższe z dotychczas próbowanych białych austriackich. Kwasowe wrażenia dominują i utrzymują się do końca stosunkowo długiego finiszu.

Opisywana kwasowość bardzo naturalnie rozwija się w miarę oddychania trunku, natomiast zmierza to wszystko w przewidywanym kierunku. Na niespodzianki w przypadku WR nie ma chyba co liczyć.

Naprawdę niezłe wino. Z jakże intrygującym "kurzowym" podmuchem. Od razu odkrywa jednak wszystkie karty, nie dając szansy na wgłębienie się w jego walory. Dobre lecz jednowymiarowe.

piątek, 14 maja 2010

Austryjackie dylemata - Rheinriesling


Przeciągnięty nieco w czasie panel win austriackich (w dodatku zakupionych u jednego producenta) nabiera nam rumieńców. Oto w szranki i konkury staje czwarty z rzędu trunek, za którego powstanie odpowiedzialny jest Johann Gassler; Panie i Panowie - Rheinriesling.

Oko nieuzbrojone zauważa w kieliszku sporą ilość bąbelków, co każe domniemywać mineralnej faktury wina. Kolor jasnozłoty, wpadający gdzieniegdzie w oliwkową manierę. Bardzo klarowne.

Pierwszy nos jest kwaśny niedojrzałymi zielonymi jabłkami. Próba drugiego nosa przywodzi na myśl skojarzenia z dżemem; zapachy są słodsze, bardziej nasycone, wciąż oscylujące wokół jabłkowych konotacji. Co cieszy, spora w tym doza świeżości.

Na podniebieniu pierwsze co zwraca uwagę, to stosunkowa duża oleistość wina, zdecydowanie nie współgrająca z wrażeniami wzrokowymi i zapachowymi. Ciało stabilniejsze niż można było założyć. Skojarzenia stricte smakowe zbieżne z aromatem i wyglądem.

Gdy wino trochę pooddychało, z czasem budowa zdała się trochę lżejsza. Choć w smaku trunek nieco ciemnieje; wręcz parcieje. Więcej zrobiło się na języku swoistego luzu, więcej przestrzeni, ale za to z dozą nieprzyjemnej gorzkiej smugi. Nie da się nie stwierdzić, że w miarę otwierania się wino traciło.

W porównaniu do pierwszej tury i pierwszej degustacji Rheinrieslinga, trunek wypadł mocno porównawczo. W drugiej turze zdecydowanie przegrywa ze swoim poprzednikiem, GV. Średnie.

PS. Odpaliłem na próbę konto na Twitterze. Dla eksperymentu spróbuję trochę poćwierkać o moich winnych poszukiwaniach. Zainteresowanych zapraszam, niezainteresowanych... też :-)

niedziela, 9 maja 2010

Austryjackie dylemata - Grüner Veltliner


Konkurs mamy rozstrzygnięty, kolejne butelki odkorkowane, nie pozostaje mi więc nic innego, jak powrócić do opisywania materii na blogu najwłaściwszej. Czyli wrażeń związanych z degustacją wina.

Trzecim z kolei trunkiem pochodzącym z winnicy Johanna Gasslera, który przyszło mi próbować, był Grüner Veltliner. Sam szczep bywa porównywany do rieslinga; nie mnie z tym polemizować. Zainteresowanych odsyłam w miejsca, gdzie znawcy tematu wypowiadają się w temacie (skądinąd ciekawie i frapująco), zaś sam przystępuję do opisu degustacji.

Przede wszystkim słowo "odkorkowane", które padło dwa akapity wcześniej, w przypadku próbowanego GV nie do końca jest adekwatne. Oto zawartość butelki zabezpieczona została bowiem... kapslem. Co jednak w przypadku trunków austriackich aż tak wielkim zaskoczeniem nie jest.

Do rzeczy. W kieliszku widoczne na pierwszy rzut oka bąbelki pozwalają liczyć na mineralną fakturę wina. Barwa jasnozłota z ciekawym, oliwkowym refleksem (było nie było, jednak grüner...). Interesująca właściwość całości - choć trunek jest naturalnie klarowny, widać w nim sporą gęstość i nieco cięższą konsystencję. Ciekawe.

Pierwszy nos: słodkie jabłka, miąższ gruszkowy, świeże (może nieco przejrzałe) białe owoce. Bardziej pasuje mi do wina jesiennego niż wiosennego.

W próbie drugiego nosa wino zagrało bardziej słodyczą niż świeżością. Pojawiły się nuty morelowe i brzoskwiniowe; jabłko jednak wciąż dominuje.

Fajnie kwasowe, złamane w finiszu jesiennym białym owocem - oto pierwsze wrażenia z podniebienia. Słodycz właściwie niewyczuwalna, zdecydowanie góruje nad wszystkim kwasowość. Dominująca i mocna, ale nienatrętna. Wsparta owocowym odczuciem. W stosunkowo wydłużającym się, kwaśno-gorzkim finiszu, również odnaleźć można wyraźne ślady cytrusów.

Pierwsza opinia: wino zdecydowanie nie wybitne. Z drugiej jednak strony - niezobowiązujące. Świeże, ciekawe, z mineralną architekturą, godne wypicia w większym gronie w słoneczny dzień. Choć charakter ma intrygujący, lekko jesienny.

PS. Przy degustacji słuchałem George'a Harrisona - połączenie wyszło doprawdy ciekawe. A skoro jesteśmy już przy temacie muzyki, chciałbym szczerze polecić blog Winogranie (gdzie swoją drogą niedawno wdałem się w dyskusję z autorem o połączeniu wina z muzyką). Warto zajrzeć - by później posmakować i zarazem posłuchać.

wtorek, 4 maja 2010

Austryjackie dylemata - And the Winner is...


Na chwilę czas przerwać opisywanie li samych tylko wrażeń z degustacji win Johanna Gasslera. Oto bowiem pod notką, zapowiadającą serię kolejnych wpisów we wspomnianej materii, wywiązała się mini-dyskusja będąca pokłosiem zadanego przeze mnie pytania dotyczącego ceny zestawu dwunastu butelek austriackich trunków. Którego brzmienie chciałbym w tym miejscu oddać:

Kto zgadnie ile zapłaciłem łącznie za wyżej opisaną parszywą dwunastkę? Czeka nagroda :-)

Słowo się rzekło, beczułka w piwniczce. Z pewnym opóźnieniem, ale jednak - serdecznie dziękuję za głosy autorom blogów Winne Przygody, Białe nad Czerwonym oraz Winotopia. Najbliżej prawdy okazał się być twórca drugiej z wymienionych witryn, który wycenił pakiet win na 178 PLN. W rzeczywistości kosztowały mnie one łącznie 131 PLN, tak więc za różnicę w ocenie można by nabyć jeszcze jakiś godny uwagi trunek.

Laureatowi mojego mini-konkursu gratuluję i proszę o kontakt celem odebrania obiecanej nagrody.

Pozostałym uczestnikom również gratuluję. Miejsca na podium :-)

Pierwszy prawdziwy konkurs w dziejach bloga O winie uważam za rozstrzygnięty.